„Anna, od dziś śpisz w kuchni” – Historia matki, która stała się obca we własnym domu

– Anna, od dziś śpisz w kuchni. – Głos Magdy był zimny, nie znosił sprzeciwu. Stałam w progu salonu, trzymając w rękach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. Spojrzałam na syna, Michała, szukając w jego oczach cienia sprzeciwu wobec decyzji żony. Ale on tylko spuścił wzrok.

W jednej chwili poczułam się jak nieproszony gość we własnym domu. Przecież to ja przez trzydzieści lat gotowałam tu obiady, prałam dziecięce ubranka, tuliłam Michała, gdy miał gorączkę. To ja czuwałam przy nim nocami, kiedy bał się burzy. Teraz stałam się problemem do przesunięcia – jak stary fotel, który zawadza w salonie.

– Ale… – zaczęłam cicho, próbując zebrać myśli. – Przecież w pokoju gościnnym jest miejsce…

– Mój brat przyjeżdża na kilka tygodni – przerwała mi Magda. – Potrzebuje spokoju. Kuchnia jest ciepła, masz tam wszystko pod ręką.

Michał milczał. Jego twarz była napięta, jakby walczył ze sobą. Przez chwilę miałam nadzieję, że się odezwie, stanie po mojej stronie. Ale nic nie powiedział.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam na rozkładanym łóżku w kuchni, słuchając tykania zegara i szumu lodówki. Każdy dźwięk wydawał się głośniejszy niż zwykle. Wspominałam czasy, gdy ten dom tętnił życiem – śmiechem dzieci, zapachem świeżo upieczonego chleba. Teraz czułam się jak intruz.

Rano usłyszałam rozmowę za drzwiami.

– Nie mogę patrzeć na nią taką smutną – powiedział Michał szeptem.
– Musisz być twardy – odpowiedziała Magda. – Ona zawsze była zbyt pobłażliwa wobec ciebie. Teraz my tu rządzimy.

Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę byłam dla nich tylko przeszkodą? Czy całe moje życie sprowadzało się do tego, by na starość zostać zepchniętą na margines?

Przez kolejne dni starałam się nie przeszkadzać. Wychodziłam na długie spacery po parku, choć nogi coraz częściej odmawiały mi posłuszeństwa. Wracałam późnym popołudniem, kiedy dom był już pusty lub pogrążony w ciszy. Czasem spotykałam sąsiadkę, panią Zofię.

– Pani Aniu, co pani taka smutna? – zapytała któregoś dnia.
– Ach, wie pani… Starość nie radość – odpowiedziałam wymijająco.

Nie chciałam mówić o tym, co działo się w domu. Wstydziłam się. Przecież to ja wychowałam Michała na dobrego człowieka… Czy naprawdę aż tak zawiodłam?

Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię za ścianą.

– Nie będę jej dłużej znosić pod naszym dachem! – krzyczała Magda.
– To moja matka! – odpowiedział Michał podniesionym głosem.
– A ja mam już dość jej obecności! Ciągle coś komentuje, wszystko robi po swojemu!

Zacisnęłam pięści pod kocem. Nie chciałam być ciężarem. Ale czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie?

Następnego dnia Magda przyszła do kuchni.

– Anna, musimy ustalić zasady. Nie będziesz korzystać z łazienki po dwudziestej drugiej. Rano możesz zrobić sobie śniadanie do ósmej. Potem kuchnia jest moja.

Patrzyła na mnie chłodno, jakby rozmawiała z obcą osobą. Michał nawet nie spojrzał mi w oczy podczas śniadania.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o wyprowadzce. Ale dokąd miałabym pójść? Emerytura ledwo starczała na leki i jedzenie. Dom opieki? Przecież jeszcze niedawno byłam tu potrzebna…

Któregoś dnia odwiedziła mnie córka, Kasia. Przyjechała z wnuczką, małą Zosią.

– Mamo, co się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną – zapytała cicho.

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej pierwszy raz od lat.

– Kasieńko… Ja już nie mam tu miejsca…

Kasia objęła mnie mocno.

– Przyjedź do mnie na jakiś czas. Zosia cię uwielbia! – powiedziała z determinacją.

Ale wiedziałam, że jej mieszkanie jest małe, a ona sama ledwo wiąże koniec z końcem po rozwodzie.

Wieczorem Michał przyszedł do kuchni.

– Mamo… Przepraszam za Magdę. Ona… Ona jest zmęczona pracą i wszystkim…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– A ty? Ty też jesteś zmęczony mną?

Nie odpowiedział. Wyszedł bez słowa.

Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli i wspomnienia: pierwsze kroki Michała, jego maturę, ślub… I ten dzień, kiedy przyniósł mi pierwszy rysunek z przedszkola: „Dla mojej najlepszej mamy”.

Czasami miałam ochotę krzyczeć: „To ja cię wychowałam! To ja poświęciłam wszystko!” Ale wiedziałam, że nikt nie chce tego słuchać.

Pewnej nocy obudził mnie hałas. Wstałam i zobaczyłam Magdę płaczącą w kuchni.

– Co się stało? – zapytałam ostrożnie.
– Nic twojego interesu – odburknęła.

Ale widziałam jej łzy i drżące ręce. Przez chwilę poczułam współczucie – może ona też czuje się samotna?

Następnego dnia Magda była jeszcze bardziej oschła niż zwykle. Michał unikał mnie wzrokiem. Zaczęłam mieć wrażenie, że wszyscy jesteśmy tu nieszczęśliwi.

Któregoś popołudnia zadzwoniła Kasia.

– Mamo, znalazłam pokój do wynajęcia u starszej pani na Mokotowie. Może spróbujesz? Będziesz miała spokój i własny kąt…

Zgodziłam się bez namysłu. Spakowałam kilka rzeczy do walizki i wyszłam z domu bez słowa pożegnania z Magdą. Michał był wtedy w pracy.

Nowy pokój był skromny, ale cichy i przytulny. Pani Helena okazała się serdeczna i rozmowna. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Często myślę o tym domu na Żoliborzu – o zapachu kawy o poranku, o śmiechu dzieci… Ale wiem już, że nie wrócę tam nigdy jako matka i gospodyni tego miejsca.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę tak wygląda wdzięczność za lata poświęcenia? Czy każda matka musi kiedyś stać się obca we własnym domu?