O czwartej rano na Grójeckiej: Historia jednej warszawskiej śmieciarki
Czwarte rano. Zimno, wilgoć wsiąka mi w kości, a światła latarni rozlewają się na pustych chodnikach Grójeckiej. Wciągam głęboko powietrze, które pachnie kurzem i resztkami wczorajszego życia. W dłoniach ściskam miotłę, jakby była moją ostatnią deską ratunku. „Lucyna, szybciej!” – woła do mnie Basia, moja koleżanka z ekipy, która zawsze ma więcej energii niż cała reszta razem wzięta. Próbuję się uśmiechnąć, ale czuję, jak zmęczenie ciąży mi na twarzy.
Pracuję tu już piąty rok. Każdego ranka, zanim Warszawa się obudzi, jestem już po kilku kilometrach z miotłą w ręku. Ludzie mijają mnie później w pośpiechu – nie patrzą w oczy, czasem rzucą pogardliwe spojrzenie. „Taka młoda, a już zamiata ulice?” – słyszałam nieraz podszepty przechodniów. Ale to nie oni bolą najbardziej.
Najgorsze są rozmowy z rodziną. „Lucyna, ty naprawdę nie możesz znaleźć sobie normalnej pracy?” – pyta mama przy każdym niedzielnym obiedzie. Tata milczy, tylko patrzy na mnie spod krzaczastych brwi, jakby nie poznawał własnej córki. Mój brat Michał śmieje się ze mnie przy znajomych: „Moja siostra to ta od śmieci!”. Udaję, że mnie to nie rusza, ale w środku wszystko się we mnie gotuje.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz założyłam pomarańczową kamizelkę. Byłam wtedy świeżo po liceum, bez matury, bez planów na przyszłość. Praca była pewna – miasto zawsze potrzebuje ludzi do sprzątania. Myślałam: „To tylko na chwilę”. Minęło pięć lat.
Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym poszła inną drogą. Może byłabym teraz na studiach z koleżankami z klasy? Może miałabym biurko w klimatyzowanym biurze i kawę z ekspresu? Ale potem przypominam sobie te wszystkie poranki, kiedy Warszawa jest jeszcze cicha i tylko ja i Basia widzimy jej prawdziwe oblicze – bez korków, bez tłumów, bez pośpiechu.
Dziś rano spotkałam starszego pana z psem. Zatrzymał się przy mnie i powiedział: „Dziękuję pani za to, co pani robi. Bez pani byłoby tu strasznie brudno”. Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od dawna. Takie słowa zdarzają się rzadko, ale zostają w sercu na długo.
W domu jednak czekała na mnie kolejna burza. Mama siedziała przy stole z gazetą i nawet nie spojrzała w moją stronę. „Znowu śmierdzisz śmieciami” – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Chciałam jej powiedzieć, że jestem zmęczona, że robię coś ważnego, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wieczorem Michał przyszedł z kolegami. Słyszałam ich śmiechy zza drzwi: „Ej Michał, twoja siostra to chyba zna wszystkie szczury w mieście!”. Zacisnęłam pięści i wyszłam do kuchni. „Może byście sami spróbowali popracować jedną noc na ulicy?” – rzuciłam ostro. Zamilkli na chwilę, ale potem znów zaczęli się śmiać.
Czasem mam ochotę uciec stąd daleko – do innego miasta, gdzie nikt mnie nie zna i nikt nie ocenia przez pryzmat mojej pracy. Ale potem przypominam sobie Basię i innych z ekipy – ludzi prostych, ale szczerych. Dla nich nie jestem nikim gorszym.
Najtrudniejsze są noce zimowe. Mróz szczypie w policzki, ręce grabieją od zimna mimo rękawiczek. Czasem płaczę po cichu za rogiem kamienicy, żeby nikt nie widział. Ale rano znów wychodzę na ulicę i robię swoje.
Pewnego dnia dostałam list od babci z Podlasia. Napisała: „Lucynko, jestem z ciebie dumna. Każda praca jest ważna, a ty dbasz o nasze miasto”. Trzymałam ten list pod poduszką przez wiele tygodni i czytałam go zawsze wtedy, gdy było mi najtrudniej.
Ostatnio coraz częściej myślę o tym, żeby wyprowadzić się na swoje. Może wtedy rodzina zacznie mnie szanować? A może nigdy nie zaakceptują mojego wyboru? Nie wiem.
Dziś wieczorem mama znów zaczęła rozmowę o pracy: „Może byś poszukała czegoś lepszego? Może spróbujesz jeszcze raz zdać maturę?” Spojrzałam jej prosto w oczy: „Mamo, ja nie jestem gorsza tylko dlatego, że sprzątam ulice”. Zamilkła na chwilę i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jej oczach cień zrozumienia.
Nie wiem, co przyniesie jutro. Może kiedyś będę miała odwagę zmienić swoje życie albo po prostu zaakceptować siebie taką, jaka jestem. Ale czy naprawdę musimy się wstydzić tego, co robimy? Czy praca rąk jest mniej warta niż praca głowy?
Czasem pytam siebie: czy gdyby ludzie widzieli naszą codzienność o czwartej rano na Grójeckiej, spojrzeliby na nas inaczej? Czy potrafiliby docenić tych niewidzialnych bohaterów miasta?