Kiedy cisza krzyczy głośniej niż słowa: Historia Agaty, która musiała wybrać siebie
– Znowu płacze! – krzyknęła teściowa z przedpokoju, a ja, spocona i roztrzęsiona, kołysałam małą Zosię w ramionach. Jej płacz rozdzierał ciszę mieszkania na warszawskim Ursynowie już od ponad godziny. Okno było uchylone, a ja czułam na sobie wzrok sąsiadów – pewnie już plotkują, że młoda matka nie radzi sobie z dzieckiem. W środku narastała we mnie panika, ale i wściekłość.
– Daj jej się wypłakać, bo ją rozpieścisz! – ciągnęła teściowa, pani Krystyna, tonem ostrym jak brzytwa. Spojrzałam na nią przez ramię, próbując ukryć łzy. Nie wiedziałam już, co robić – ani jak uspokoić Zosię, ani jak uspokoić siebie.
Mój mąż, Paweł, siedział w drugim pokoju przy komputerze. Słuchawki na uszach, świat gier komputerowych pochłaniał go bez reszty. – Paweł! – zawołałam rozpaczliwie. Zero reakcji. Krystyna machnęła ręką: – Zostaw go, pracuje chłopak. Ty jesteś matka, powinnaś wiedzieć najlepiej.
W tamtej chwili miałam ochotę zniknąć. Stać się niewidzialna. Ale Zosia płakała jeszcze głośniej, jakby czuła całą moją bezradność. Kołysałam ją szybciej, nucąc kołysankę, którą śpiewała mi mama w dzieciństwie. Nic nie pomagało.
Krystyna podeszła i wyrwała mi dziecko z rąk. – Daj tu! – powiedziała i zaczęła ją nosić po pokoju, potrząsając nią zbyt gwałtownie. Zosia zawyła jeszcze głośniej. – Widzisz? Nic nie potrafisz! – syknęła przez zaciśnięte zęby.
Coś we mnie pękło. – Oddaj mi moje dziecko! – wrzasnęłam głosem, którego sama nie poznałam. Krystyna spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Myślisz, że jesteś pierwsza matka na świecie? Ja troje wychowałam! Nie jesteś żadna wyjątkowa.
Wtedy Paweł wreszcie wyszedł z pokoju. – Co tu się dzieje? – zapytał zmęczonym głosem. Spojrzałam na niego przez łzy i złość. – Twoja mama uważa, że jestem beznadziejna! – powiedziałam drżącym głosem.
Wzruszył ramionami: – Może powinnaś posłuchać jej rady.
To był najgorszy moment mojego życia. Czułam się zdradzona przez wszystkich – przez męża, który nie stanął po mojej stronie; przez teściową, która nigdy mnie nie zaakceptowała; przez siebie samą, bo nie wiedziałam już, kim jestem.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Zosia zasnęła dopiero po północy, ale ja leżałam z szeroko otwartymi oczami, wpatrzona w sufit. W głowie dudniły mi słowa Krystyny: „Nie jesteś żadna wyjątkowa.”
Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Pawłem przy kawie w kuchni. – Nie dam już rady tak żyć – powiedziałam cicho. Westchnął: – Wiem, że nie jest łatwo… Ale mama chce dobrze.
– Dla kogo? Dla mnie czy dla siebie? – zapytałam.
Nie odpowiedział.
Dni mijały, a napięcie w domu rosło. Krystyna coraz częściej wyrywała mi Zosię z rąk, komentowała każdy mój gest – jak karmię dziecko, jak je przewijam, nawet jak na nie patrzę.
Pewnego popołudnia próbowałam uśpić Zosię, gdy Krystyna weszła bez pukania.
– Wiesz jaka jesteś samolubna? Myślisz tylko o sobie! Dziecko czuje twoje nerwy.
Spojrzałam jej prosto w oczy: – Może zamiast krytykować spróbowałaby mi pani pomóc?
Roześmiała się pogardliwie: – Pomóc? Ja cię uczę!
Wtedy dotarło do mnie – to nie jest walka o dziecko. To walka o to, kim jestem i kim wolno mi być w tym domu.
Zaczęłam unikać Krystyny jak ognia. Za każdym razem gdy podchodziła do Zosi, serce mi zamierało ze strachu i złości. Paweł jeszcze bardziej zamknął się w swoim świecie – praca, siłownia, koledzy.
Któregoś wieczoru siedziałam sama w kuchni i przeglądałam stare zdjęcia ze ślubu. Zastanawiałam się, gdzie podziała się ta dziewczyna z szerokim uśmiechem i marzeniami o szczęśliwej rodzinie?
Mama dzwoniła codziennie z Lublina. – Trzymaj się, córeczko – mówiła cicho. Ale ona nie wiedziała jak boli to uczucie niewidzialności we własnym domu.
Pewnego dnia Zosia dostała gorączki i zaczęła kaszleć. Sama zawiozłam ją do przychodni na Służewcu, bo Paweł nie mógł wyjść z pracy. W poczekalni patrzyłam na inne mamy – jedne uśmiechnięte, inne równie zmęczone jak ja. Podeszła do mnie kobieta około czterdziestki: – Pierwsze dziecko? Pokiwałam głową.
– Będzie lepiej – powiedziała i ścisnęła mi dłoń.
Te słowa dały mi siłę, której nie miałam od miesięcy.
Wróciłyśmy do domu późnym popołudniem. Krystyna czekała już w drzwiach: – Gdzie byłaś tak długo? Wiesz jaka jesteś nieodpowiedzialna?
Nie miałam już siły się kłócić. Minęłam ją bez słowa i zamknęłam się z Zosią w pokoju.
Tej nocy podjęłam decyzję – muszę coś zmienić dla siebie i dla mojego dziecka.
Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy dla siebie i Zosi i pojechałyśmy do mamy do Lublina.
Pawłowi zostawiłam kartkę: „Muszę być tam, gdzie mogę oddychać.”
Dni u mamy były jak balsam na duszę. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Mama nie krytykowała mnie – tylko przytulała i słuchała.
Paweł dzwonił codziennie i błagał żebym wróciła. Krystyna nie zadzwoniła ani razu.
Po dwóch tygodniach wróciłam do Warszawy – ale już inna. Po raz pierwszy jasno powiedziałam czego chcę i czego więcej nie zniosę.
– Jeśli chcecie być rodziną, musicie mnie szanować jako matkę mojego dziecka – powiedziałam im obojgu.
Krystyna patrzyła na mnie milcząco; Paweł też.
Nie wiem co będzie dalej – ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu zagłuszyć mojej muzyki.
Czasem zastanawiam się: ile z nas milczy dusząc się pod ciężarem cudzych oczekiwań? Ile z nas czeka na dzień, kiedy odważy się przemówić własnym głosem?