„Babciu, dam Ci szczeniaka, żebyś nie była taka samotna po dziadku” – prezent Natana, który rozdarł naszą rodzinę na strzępy
– Babciu, zobacz! – Natan wszedł do mojego mieszkania bez pukania, jak zawsze. W ramionach trzymał coś małego, kudłatego i roztrzęsionego. – Mam dla Ciebie prezent.
Zanim zdążyłam zapytać, co to za niespodzianka, na moich kolanach wylądował szczeniak – czarna kulka z białą łatką na łapce. Spojrzał na mnie wielkimi oczami, a ja poczułam, jak serce ściska mi się z bólu i wzruszenia jednocześnie.
– Natan, co Ty…? – głos mi zadrżał. – Przecież wiesz, że po śmierci dziadka…
– Właśnie dlatego! – przerwał mi wnuk z entuzjazmem. – Babciu, nie możesz być sama. Ten piesek będzie Cię pilnował i dotrzyma Ci towarzystwa. Zobaczysz, od razu poczujesz się lepiej.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Od śmierci Staszka minęły dopiero trzy miesiące. Każdy dzień był dla mnie walką o przetrwanie – o to, by wstać z łóżka, zrobić herbatę, nie rozpłakać się przy stole. Szczeniak patrzył na mnie ufnie, a ja czułam się rozdarta między wdzięcznością a przerażeniem.
– Natanie… To bardzo miłe z Twojej strony, ale pies to odpowiedzialność. Ja już nie mam tyle siły…
– Babciu, dasz radę! – uśmiechnął się szeroko. – Pomogę Ci. Będę przychodził codziennie na spacery.
Nie miałam serca odmówić. Wzięłam szczeniaka na ręce i poczułam ciepło jego ciała. Przez chwilę wydawało mi się, że może rzeczywiście to dobry pomysł. Może ten mały stwór wypełni pustkę po Staszku?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie córka, Marta.
– Mamo, co Ty wyprawiasz?! – jej głos był ostry jak brzytwa. – Natan przyniósł Ci psa? Bez konsultacji ze mną? Przecież Ty ledwo chodzisz!
– Marto, on chciał dobrze…
– Dobrze?! Ty nie dasz rady się nim zajmować! Kto będzie sprzątał po nim w mieszkaniu? Kto będzie wychodził na spacery? Przecież masz chore kolano!
Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Chciałam powiedzieć Marcie, że dam sobie radę, ale sama w to nie wierzyłam.
– Natan obiecał pomagać…
– Natan? On? – Marta prychnęła pogardliwie. – On ma dwadzieścia lat i własne życie! Za tydzień mu się znudzi i zostaniesz sama z problemem.
Nie odpowiedziałam. W słuchawce zapadła cisza.
Wieczorem przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Ojejku, jaki śliczny piesek! – zachwyciła się. – Będzie miała pani towarzystwo.
Opowiedziałam jej o całej sytuacji. Pani Zosia pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Wie pani, moja córka też zawsze wszystko wie najlepiej. Ale czasem trzeba posłuchać serca.
Przez kilka dni rzeczywiście było lepiej. Szczeniak – nazwałam go Felek – wniósł do mojego domu trochę życia. Musiałam wstawać rano, wyjść na krótki spacer przed blokiem, przygotować mu jedzenie. Natan przychodził codziennie po zajęciach na uczelni i zabierał Felka na dłuższy spacer do parku.
Ale potem zaczęły się problemy.
Pewnego popołudnia Felek pogryzł moje ulubione kapcie i nasikał na dywan w salonie. Zmęczona i rozżalona zadzwoniłam do Marty.
– Mówiłam Ci! – usłyszałam w słuchawce triumfujący ton córki. – Oddaj tego psa komuś młodszemu! To nie jest zabawka!
Poczułam się upokorzona. Czy naprawdę jestem już tak stara i bezużyteczna? Czy nie mogę sama decydować o swoim życiu?
Natan przestał przychodzić tak często. Tłumaczył się nauką i pracą dorywczą. Felek coraz częściej zostawał ze mną sam na całe dnie. Czułam się przytłoczona odpowiedzialnością i coraz bardziej samotna.
Któregoś dnia Marta przyszła bez zapowiedzi.
– Mamo, musimy poważnie porozmawiać – zaczęła stanowczo już od progu. – Nie możesz tak dalej żyć. Ten pies to dla Ciebie za dużo.
– Marto, proszę… Daj mi jeszcze trochę czasu…
– Nie! – przerwała mi ostro. – Albo oddasz psa, albo ja przestanę tu przychodzić! Nie będę patrzeć, jak się męczysz!
Wybuchłam płaczem. Felek podszedł do mnie i polizał po dłoni. Marta patrzyła na mnie z mieszaniną gniewu i litości.
– Mamo… Ja tylko chcę dla Ciebie dobrze…
– Ale może ja sama wiem, co jest dla mnie dobre? – wyszeptałam przez łzy.
Po tej rozmowie przez kilka dni nie mogłam spać. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec córki a wdzięcznością wobec Natana i przywiązaniem do Felka. Każdy dzień był walką z własnymi słabościami i samotnością.
Pewnego wieczoru zadzwonił Natan.
– Babciu… Przepraszam, że ostatnio rzadziej przychodzę. Mam dużo na głowie… Ale wiesz co? Chciałem Ci powiedzieć, że bardzo Cię kocham i wierzę w Ciebie.
Te słowa były jak balsam na moją duszę.
Zrozumiałam wtedy, że samotność to nie tylko brak drugiej osoby obok. To także brak zrozumienia i wsparcia ze strony najbliższych. Felek stał się dla mnie symbolem tej walki: o prawo do własnych decyzji, o godność i o resztki radości w jesieni życia.
Dziś siedzę przy oknie z Felkiem u boku i patrzę na zachodzące słońce nad blokami Warszawy. Wiem, że przed nami jeszcze wiele trudnych dni i rozmów z rodziną. Ale wiem też, że mam prawo walczyć o swoje szczęście – nawet jeśli inni tego nie rozumieją.
Czy naprawdę można uleczyć samotność nowym życiem u boku? Czy czasem próbując pomóc bliskim, nie ranimy ich jeszcze bardziej? Co Wy o tym myślicie?