Czy naprawdę stałam się obca?

Czyżby stałam się obca? Ten dzień zaczął się od ciężaru w sercu. Stałam na progu domu mojego syna, Krzysztofa, nie mogąc uwierzyć, że muszę prosić o pozwolenie, by wejść. W ręce ściskałam małą torbę z rzeczami, a w duszy — mieszaninę zmęczenia, żalu i nadziei. Droga była długa, prawie sześć godzin w dusznym autobusie, i przez całą podróż powtarzałam sobie: „Może tym razem będzie inaczej. Może Krzysztof się ucieszy.”

Drzwi otworzyła mi jego żona, Marta. Jej spojrzenie było chłodne, niemal obojętne. — Dzień dobry, pani Zofio — powiedziała cicho, cofając się o krok. W środku czułam się jak intruz. Z kuchni dobiegał zapach kawy i cichy śmiech dziecka — mojego wnuka, którego widziałam tylko na zdjęciach przesyłanych przez Messengera.

— Krzysiek jest w pracy, wróci za godzinę — rzuciła Marta, nie patrząc mi w oczy. — Może chce się pani napić herbaty?

Usiadłam na brzegu kanapy, starając się nie zostawić po sobie śladu. W głowie miałam tysiące myśli: czy powinnam była przyjeżdżać bez zapowiedzi? Czy to był błąd? Przez okno widziałam szare bloki Warszawy i czułam się jeszcze bardziej samotna niż w moim pustym mieszkaniu w Radomiu.

Marta podała mi herbatę i zniknęła w pokoju dziecka. Słyszałam jej cichy głos, jakby próbowała uspokoić synka. Przez chwilę miałam ochotę wstać i wyjść, wrócić do siebie, do ciszy i spokoju. Ale przecież przyjechałam tu po coś więcej niż tylko zobaczyć wnuka. Chciałam odzyskać syna.

Godzina minęła powoli. W końcu usłyszałam szczęk klucza w drzwiach. Krzysztof wszedł do mieszkania z torbą na ramieniu. Zatrzymał się na widok mnie siedzącej na kanapie.

— Mama? — powiedział zaskoczony, ale bez cienia radości w głosie.

— Cześć, Krzysiu — odpowiedziałam niepewnie. — Przyjechałam… chciałam cię zobaczyć.

Nie odpowiedział od razu. Odłożył torbę i spojrzał na Martę, która stała w drzwiach pokoju dziecięcego.

— Mogłaś zadzwonić — powiedział cicho. — Mamy teraz dużo na głowie.

Poczułam ukłucie w sercu. Zawsze byłam tą matką, która wszystko robiła sama. Po śmierci męża wychowywałam Krzysztofa samotnie, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Ale kiedy dorósł i wyjechał na studia do Warszawy, coś się między nami popsuło. Coraz rzadziej dzwonił, coraz mniej mówił o swoim życiu.

— Wiem… Przepraszam — szepnęłam. — Ale tak bardzo za tobą tęsknię.

Krzysztof usiadł naprzeciwko mnie, patrząc gdzieś poza mnie.

— Mamo, my tu mamy swoje życie. Nie możesz tak po prostu wpadać bez uprzedzenia. Marta jest zmęczona, ja też…

— Przepraszam — powtórzyłam głucho. — Chciałam tylko zobaczyć wnuka…

W tej chwili do pokoju wbiegł mały Staś z pluszowym misiem w ręku. Spojrzał na mnie niepewnie.

— Kim pani jest? — zapytał cicho.

Serce mi pękło. Nawet własny wnuk nie wiedział, kim jestem.

— Jestem twoją babcią, Stasiu — odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Chłopiec spojrzał na Martę, jakby szukał potwierdzenia. Marta skinęła głową bez słowa.

Przez resztę dnia czułam się jak cień we własnej rodzinie. Krzysztof rozmawiał ze mną zdawkowo, Marta była uprzejma, ale chłodna. Staś bawił się sam w swoim pokoju. Wieczorem usiedliśmy razem przy kolacji, ale rozmowa nie kleiła się zupełnie.

— Mamo… — zaczął Krzysztof po dłuższej ciszy — wiem, że ci ciężko samej w Radomiu. Ale my naprawdę mamy teraz trudny czas. Marta wraca do pracy za tydzień, Staś idzie do przedszkola…

— Rozumiem — przerwałam mu szybko, żeby nie usłyszeć kolejnych wymówek.

Noc spędziłam na rozkładanej kanapie w salonie. Leżałam bezsennie, wsłuchując się w odgłosy miasta za oknem i próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy za bardzo go chroniłam? A może to ja nie umiałam odpuścić?

Rano postanowiłam wyjść wcześniej niż planowałam. Spakowałam torbę i napisałam krótką wiadomość do Krzysztofa: „Dziękuję za gościnę. Kocham cię.”

Na przystanku autobusowym łzy same płynęły mi po policzkach. Patrzyłam na ludzi spieszących do pracy i czułam się niewidzialna. Czy naprawdę stałam się obca dla własnego syna? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zepsute przez lata milczenia i niedopowiedzeń?

Może czasem miłość matki to za mało? Może trzeba nauczyć się odchodzić wtedy, gdy jest się już tylko gościem w czyimś życiu? Nie wiem… Ale czy wy też kiedyś poczuliście się obcy we własnej rodzinie?