Cztery lata dźwigałam wszystko sama. Dziś pierwszy raz poprosiłam męża o pomoc – jego reakcja złamała mi serce
– Anka, nie teraz, naprawdę nie mam na to głowy! – głos Marka odbił się echem od ścian naszej kuchni, tej samej, w której przez cztery lata gotowałam obiady, licząc każdy grosz i ukrywając przed dziećmi, że czasem nie starcza nam na wszystko.
Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Zawsze byłam silna. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale dziś… dziś już nie mogłam udawać.
– Marek, ja naprawdę potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam cicho, niemal szeptem. – Nie dam już rady sama wszystkiego ciągnąć. Praca, dzieci, rachunki…
Odłożył gazetę z irytacją. – Przecież pracuję! Co jeszcze mam robić? – rzucił oschle.
Pracował. Osiem lat starszy ode mnie, zawsze poważny, zamknięty w sobie. Ale od czterech lat to ja byłam tą, która spinała nasz budżet. Jego pensja ledwo starczała na kredyt i rachunki. Ja dorabiałam korepetycjami, tłumaczeniami, czasem nawet sprzątałam u sąsiadów. Wszystko po to, żeby dzieci nie musiały rezygnować z wycieczki szkolnej czy nowego plecaka.
Czułam się jak cień samej siebie. Każdego dnia coraz bardziej zmęczona, coraz bardziej niewidzialna. Marek wracał z pracy i zamykał się w swoim świecie: telewizor, gazeta, komputer. Rozmawialiśmy tylko o tym, co trzeba: kto odbierze dzieci ze szkoły, kto zrobi zakupy.
Dziś jednak coś we mnie pękło. Może to przez ten list z banku – kolejna rata kredytu, której nie wiem, jak zapłacić. Może przez spojrzenie naszej córki Oli, która zapytała rano: „Mamo, a czemu tata nigdy z nami nie je śniadania?”
– Marek… – zaczęłam jeszcze raz, próbując zebrać resztki odwagi. – Ja nie chcę już być sama w tym wszystkim. Potrzebuję cię. Potrzebuję partnera.
Spojrzał na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widział. Przez chwilę milczał, a potem wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. Inne mają gorzej – powiedział i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama z dźwiękiem kapania kranu i własnym oddechem. Poczułam się tak bardzo samotna jak nigdy wcześniej.
Wróciły do mnie wszystkie te chwile z ostatnich lat: kiedy płakałam w łazience po nocach, żeby dzieci nie słyszały; kiedy sprzedawałam swoją ulubioną książkę na OLX-ie, żeby zapłacić za leki dla syna; kiedy udawałam przed mamą przez telefon, że wszystko jest w porządku.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Byliśmy tacy szczęśliwi! Marek śmiał się wtedy często, opowiadał dowcipy przy stole. Mówił, że razem damy radę wszystkiemu. Gdzie się podział ten człowiek?
Wieczorem usiadłam na kanapie obok niego. Dzieci już spały. W telewizji leciały wiadomości o inflacji i kolejnych podwyżkach cen prądu.
– Marek… – zaczęłam znowu.
Westchnął ciężko.
– Anka, ja też mam swoje problemy. Nie możesz ciągle tylko narzekać.
Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Czy naprawdę narzekam? Czy proszenie o pomoc to narzekanie?
Wstałam i poszłam do sypialni. Położyłam się na łóżku i patrzyłam w sufit. W głowie kłębiły mi się myśli: czy to ja jestem winna? Czy może za dużo oczekuję? A może po prostu przestaliśmy być dla siebie ważni?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Aniu, jak się trzymasz?
Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się do słuchawki.
– Mamo… ja już nie daję rady…
Mama milczała przez chwilę.
– Kochanie, musisz pomyśleć o sobie. O dzieciach też. Ale przede wszystkim o sobie. Nie możesz być zawsze tą silną.
Te słowa zostały ze mną przez cały dzień.
Wieczorem usiadłam przy stole z kartką papieru i długopisem. Zaczęłam pisać list do Marka:
„Marek,
Nie wiem już, jak do Ciebie dotrzeć. Czuję się samotna w naszym małżeństwie. Potrzebuję Twojego wsparcia – nie tylko finansowego, ale przede wszystkim emocjonalnego. Chcę być Twoją partnerką, a nie tylko gospodynią i matką naszych dzieci…”
Nie miałam odwagi mu go dać. Schowałam list do szuflady.
Minęły kolejne dni. Marek był coraz bardziej nieobecny. Ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie do kuchni.
– Mamo… czy ty płaczesz?
Uśmiechnęłam się przez łzy i przytuliłam ją mocno.
– Nie martw się kochanie… wszystko będzie dobrze.
Ale czy będzie? Czy mam prawo oczekiwać od męża wsparcia? Czy powinnam walczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to konflikt? A może lepiej dalej udawać silną i samodzielną?
Czasem myślę: ile kobiet w Polsce czuje się tak jak ja? Ile z nas dźwiga wszystko na swoich barkach i boi się poprosić o pomoc?
Może właśnie dziś jest ten dzień, kiedy przestajemy milczeć?
Czy naprawdę musimy być zawsze silne? Czy ktoś jeszcze czuje to samo co ja?