Między miłością a rozpaczą: Jak to jest mieszkać z własną matką, gdy obie jesteśmy dorosłe
Drzwi do mojego pokoju zatrzasnęły się z hukiem, a ja opadłam na łóżko, zaciskając pięści ze złości i bezsilności. Znowu. Znowu ta sama kłótnia, ten sam wyrzutliwy ton mojej mamy: „Katarzyna, czy ty naprawdę nie widzisz, jak mnie ranisz swoim zachowaniem?!”
Mam 45 lat. Moja mama, Barbara, skończyła niedawno siedemdziesiąt. Od czterech lat mieszkamy razem w naszym starym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Kiedy tata zmarł nagle na udar, a mój brat wyjechał do Anglii i kontaktuje się tylko przez WhatsAppa, zostałam sama z mamą. Wtedy wydawało mi się to naturalne – przecież „rodzina jest najważniejsza”, „dzieci powinny opiekować się rodzicami”. Ale nikt nie mówił, że ta opieka może być tak dusząca.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Mama była jeszcze sprawna, chodziła na zakupy, gotowała swoje słynne gołąbki i narzekała na politykę w telewizji. Ja pracowałam zdalnie jako księgowa w małej firmie transportowej. Miałam swoje życie – nie jakieś szalone, ale własne. Spotkania z przyjaciółkami w kawiarni, czasem kino, czasem randka z kimś poznanym przez internet. Ale im bardziej mama słabła – fizycznie i psychicznie – tym bardziej czułam się jak więzień.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy usłyszałam od niej: „Po co ci te spotkania? Siedzisz ze mną, a nie włóczysz się po mieście jak nastolatka!”
– Mamo, mam prawo do swojego życia – odpowiedziałam wtedy spokojnie.
– Twoje życie skończyło się, kiedy tata umarł. Teraz masz mnie.
Te słowa wbiły się we mnie jak sztylet. Od tamtej pory coraz częściej czułam się winna za każdy uśmiech, każdą chwilę poza domem. Mama zaczęła chorować na serce, pojawiły się problemy z pamięcią. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej wymagająca. Każdego ranka budziła mnie o szóstej: „Kasiu, zrobiłabyś mi herbatę? I kanapkę z szynką, ale nie tą tłustą!”
Próbowałam rozmawiać z bratem:
– Michał, nie daję już rady. Mama jest coraz trudniejsza.
– Przesadzasz. W Anglii ludzie oddają rodziców do domów opieki i nikt nie robi z tego tragedii.
– Ale ja nie chcę jej oddawać! Chcę tylko… trochę przestrzeni.
– To zatrudnij opiekunkę.
Opiekunka? Za co? Moja pensja ledwo wystarcza na rachunki i jedzenie. Mama dostaje emeryturę – śmieszną jak na warszawskie ceny. Wszystko spada na mnie.
Z czasem zaczęły się awantury o drobiazgi:
– Znowu kupiłaś te drogie jogurty! Myślisz, że pieniądze rosną na drzewach?
– Mamo, to dla twojego zdrowia.
– Zdrowie? Gdybyś naprawdę dbała o moje zdrowie, nie zostawiałabyś mnie samej na całe popołudnia!
Czasami miałam ochotę wybiec z domu i już nigdy nie wrócić. Ale potem widziałam ją wieczorem – skuloną na kanapie, patrzącą w okno na rozświetlone bloki i tramwaje sunące po Puławskiej. Wtedy ogarniało mnie współczucie. Przecież ona też jest samotna. Przecież kiedyś była silna, uśmiechnięta, kochała tańczyć i śpiewać przy radiu.
Ale to współczucie szybko ustępowało miejsca rozpaczy. Bo ile można słuchać:
– Gdybyś była lepszą córką, miałabym wnuki!
– Twój były mąż był ostatnim porządnym facetem w twoim życiu!
– Zobacz na córkę sąsiadki – doktor habilitowana! A ty? Siedzisz przy komputerze całymi dniami!
Czasem próbowałam się bronić:
– Mamo, przestań mnie porównywać do innych! Każdy ma swoją drogę.
– Twoja droga prowadzi donikąd!
Były dni, kiedy zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Albo wychodziłam niby do sklepu i krążyłam godzinami po parku Morskie Oko, patrząc na matki z dziećmi i starsze panie karmiące gołębie. Zazdrościłam im spokoju.
Najgorsze były święta. Wszyscy znajomi rozjeżdżali się do rodzin albo zapraszali mnie do siebie – ale mama nie pozwalała:
– Nie będziesz mnie zostawiać samej w Wigilię! Co ludzie powiedzą?
W zeszłym roku doszło do poważnej awantury. Zaprosiłam koleżankę z pracy – Anię – żeby mama miała towarzystwo i może trochę się otworzyła.
Ania przyniosła sernik i butelkę wina.
– Dzień dobry pani Barbaro! Pięknie tu u pani pachnie!
Mama zmierzyła ją wzrokiem:
– A pani to kto? Nowa narzeczona mojej córki?
Zamarłam ze wstydu.
Ania próbowała żartować:
– Nie, tylko koleżanka z pracy.
Mama wzruszyła ramionami:
– Praca… Kiedyś kobiety siedziały w domu i dbały o rodzinę.
Po wyjściu Ani usłyszałam:
– Po co ją tu sprowadziłaś? Chcesz mnie upokorzyć?
– Mamo! Próbuję ci pomóc!
– Pomóc? Najlepiej byś mnie oddała do domu starców!
Wtedy pierwszy raz krzyknęłam:
– Może powinnam!
Zapadła cisza. Mama rozpłakała się jak dziecko. Ja też płakałam całą noc.
Od tamtej pory coś między nami pękło. Mama stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, a ja coraz częściej myślę o ucieczce. Ale dokąd? Mam 45 lat, żadnych oszczędności, żadnej rodziny poza nią i bratem za granicą. Praca daje mi tylko minimum bezpieczeństwa.
Ostatnio zaczęłam szukać wsparcia w internecie – grupy dla opiekunów osób starszych, fora dla kobiet w średnim wieku. Okazało się, że takich jak ja są setki. Każda z nas kocha swoją matkę czy ojca, ale każda czuje się więźniem własnego sumienia.
Czasem próbuję rozmawiać z mamą jak dorosła z dorosłą:
– Mamo, czy możemy ustalić jakieś zasady? Ja potrzebuję trochę czasu dla siebie…
Odpowiedź zawsze ta sama:
– Kiedyś też będziesz stara i zobaczysz!
A może rzeczywiście zobaczę? Może kiedyś moje życie będzie wyglądało tak samo – samotność za zamkniętymi drzwiami i córka, która nie wie już czy kocha czy nienawidzi?
Czasem marzę o tym, żeby wyjechać gdzieś daleko – do Gdańska nad morze albo nawet do tej Anglii za bratem. Ale potem widzę mamę śpiącą w fotelu pod kocem i czuję się najgorszym człowiekiem świata.
Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Zadaję sobie pytanie: czy jestem złą córką? Czy mam prawo chcieć czegoś więcej niż tylko bycia opiekunką własnej matki?
A wy? Czy ktoś z was był kiedyś w takiej sytuacji? Jak znaleźć równowagę między obowiązkiem a własnym szczęściem? Czy można kochać i jednocześnie chcieć uciec?