Testament na urodzinach: Kiedy rodzinne sekrety wychodzą na jaw i wszystko się zmienia

– Nie wierzę, że to robisz właśnie dzisiaj! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, trzymając w rękach talerz z tortem dla mojej córki Zosi. W salonie czekała cała rodzina, a zza drzwi dochodziły śmiechy dzieci. Moja mama, Teresa, patrzyła na mnie z chłodną determinacją.

– To nie ja wybrałam ten dzień, Marto. Po prostu już dłużej nie mogę milczeć – odpowiedziała cicho, ale stanowczo. – Musisz wiedzieć, co postanowiłam.

Wszystko zaczęło się kilka tygodni wcześniej, kiedy mama zaczęła coraz częściej wspominać o testamencie. Ignorowałam to, bo przecież była jeszcze w sile wieku, a ja nie chciałam myśleć o jej odejściu. Ale dziś, w dzień ósmych urodzin Zosi, postanowiła wyłożyć karty na stół. Przed całą rodziną.

Weszłam do salonu z tortem, starając się ukryć drżenie rąk. Zosia już czekała przy stole, a obok niej mój mąż, Tomek. Był też mój brat Paweł z żoną i dwójką dzieci oraz ciotka Halina. Mama poprosiła wszystkich o uwagę.

– Kochani – zaczęła, a jej głos był dziwnie obcy – muszę wam coś powiedzieć. Spisałam testament. I nie wszyscy będziecie zadowoleni.

Zapadła cisza. Paweł spojrzał na mnie pytająco, a Tomek ścisnął moją dłoń pod stołem.

– Postanowiłam przekazać dom Pawłowi – powiedziała mama. – Marta, ty dostaniesz tylko działkę pod miastem.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Dom był dla mnie wszystkim – tu się wychowałam, tu chciałam kiedyś wrócić z własną rodziną. Paweł spojrzał na mnie zaskoczony i chyba nawet trochę przestraszony.

– Mamo… – zaczęłam cicho – dlaczego?

– Bo Paweł zawsze był bliżej mnie. Ty wybrałaś swoje życie w mieście – odpowiedziała bez cienia wahania.

Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Czułam jej niepokój i złość Tomka, który zacisnął szczękę.

– To niesprawiedliwe! – wybuchłam. – Zawsze byłam przy tobie, kiedy byłaś chora! To ja załatwiałam lekarzy, robiłam zakupy! Paweł przyjeżdżał tylko na święta!

Paweł spuścił wzrok. Widziałam, że jest mu głupio.

– Marta… – zaczął niepewnie – ja nawet nie chcę tego domu…

– Ale go weźmiesz! – przerwała mu mama ostro. – Bo tak zdecydowałam.

Wszyscy milczeli. Ciotka Halina chrząknęła nerwowo i zaczęła zbierać talerzyki po torcie. Dzieci patrzyły na nas zdezorientowane.

Po chwili wyszłam do ogrodu. Potrzebowałam powietrza. Tomek przyszedł za mną.

– Nie pozwól jej tak sobą pomiatać – powiedział cicho. – Zawsze byłaś dla niej tylko tą drugą.

– Ale to moja matka… – szepnęłam bezradnie.

Przypomniałam sobie dzieciństwo: wieczne porównania do Pawła, wieczne pretensje, że jestem za cicha, za mało ambitna, za bardzo „dziewczyńska”. Kiedy tata odszedł do innej kobiety, miałam dwanaście lat i to ja musiałam być wsparciem dla mamy. Paweł wtedy zamknął się w swoim pokoju i udawał, że nic się nie dzieje.

Wróciłam do domu dopiero wieczorem. Mama siedziała sama w kuchni.

– Wiesz… – zaczęła nagle łagodniej – zawsze myślałam, że ty sobie poradzisz. Jesteś silniejsza niż myślisz.

– A może po prostu nauczyłam się nie okazywać słabości? – odpowiedziałam gorzko.

Spojrzała na mnie długo.

– Może masz rację… Ale dom zostaje przy Pawle. Ty masz swoją rodzinę.

Nie spałam tej nocy. Tomek próbował mnie pocieszać, ale czułam się zdradzona przez własną matkę. Przez kolejne dni unikałam rozmów z rodziną. Zosia pytała: „Mamo, dlaczego babcia cię tak skrzywdziła?” Nie umiałam odpowiedzieć.

Po tygodniu Paweł przyszedł do mnie sam.

– Marta… Ja naprawdę nie chcę tego domu bez ciebie. Może spróbujemy porozmawiać z mamą razem?

Zgodziłam się niechętnie. Spotkaliśmy się we trójkę w kuchni mamy. Paweł mówił spokojnie:

– Mamo, dom jest nasz wspólny. Marta zasłużyła na niego tak samo jak ja.

Mama patrzyła przez okno długo milcząc.

– Może popełniłam błąd… Ale już nie umiem inaczej kochać – wyszeptała w końcu.

Wyszliśmy razem z Pawłem na ganek. Przez chwilę staliśmy w ciszy.

– Wiesz co? – powiedział cicho Paweł – Może czasem trzeba odpuścić i żyć swoim życiem?

Patrzyłam na zachodzące słońce i czułam ulgę pomieszaną ze smutkiem. Wiedziałam już, że nie odzyskam tego domu ani matczynej miłości takiej, jakiej pragnęłam od dziecka.

Dziś patrzę na moją córkę i zastanawiam się: czy potrafię być dla niej inną matką? Czy można zerwać łańcuchy rodzinnych ran i zacząć od nowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?