Kiedy nauczyłam się mówić „nie”: Lato nad jeziorem, które zmieniło moje życie

— Iwona, otwórz, to tylko ja! — głos mojej teściowej rozbrzmiał przez cienkie drzwi domku letniskowego, zanim jeszcze zdążyłam zetrzeć z twarzy resztki snu. Spojrzałam na zegarek: 6:32. Dino, mój mąż, przewrócił się na drugi bok, udając, że nie słyszy.

— Już idę! — odpowiedziałam, choć w środku miałam ochotę krzyknąć: „Nie teraz! Dajcie mi spokój!”

To miało być nasze lato. Nasze. Po latach życia w zgiełku Warszawy, po niekończących się korkach na Trasie Łazienkowskiej i wiecznych pretensjach sąsiadów zza ściany, uciekliśmy do Boszkowa. Mały domek nad jeziorem, z tarasem i widokiem na wodę. Marzyłam o ciszy, o kawie wypijanej w piżamie na schodkach prowadzących do jeziora. Ale rzeczywistość okazała się inna.

Teściowa przyjechała już pierwszego dnia. — Przecież to tylko godzina drogi! — tłumaczyła się, rozpakowując słoiki z ogórkami i domowe ciasta. — A poza tym, kto wam ugotuje rosół?

Następnego dnia pojawił się mój brat, Paweł, z żoną i dwójką dzieci. — Wiesz, Iwona, dzieci tak marzyły o kąpieli w jeziorze! — powiedziała szwagierka, rozstawiając dmuchane materace na całym tarasie.

Przez pierwsze dni próbowałam być miła. Uśmiechałam się, gotowałam obiady dla wszystkich, sprzątałam po nocnych grillach. Dino znikał z wędką albo pomagał Pawłowi naprawiać rowery. Ja zostawałam sama z górą naczyń i narastającym poczuciem bezsilności.

Pewnego wieczoru usiadłam na pomoście, patrząc na zachód słońca. Woda była spokojna, a ja czułam się jakby ktoś wrzucił mnie do pralki i zapomniał wyłączyć wirowania. Wtedy usłyszałam za sobą kroki.

— Iwona, wszystko w porządku? — Dino usiadł obok mnie.

— Nie wiem — odpowiedziałam cicho. — To nie tak miało wyglądać.

— Przecież to rodzina. Chcą dobrze.

— A ja? Ja też chcę dobrze dla siebie! — pierwszy raz od dawna podniosłam głos. Dino spojrzał na mnie zaskoczony.

— Przesadzasz…

— Nie! — przerwałam mu. — Nie przesadzam. Chciałam odpocząć, pobyć z tobą. A czuję się jak służąca we własnym domu!

Dino milczał długo. W końcu powiedział:

— Może powinnaś im powiedzieć?

— Sama? Ty też tu mieszkasz!

Ale wiedziałam już wtedy, że jeśli nie zrobię tego ja, nikt tego nie zrobi.

Następnego ranka zebrałam wszystkich w salonie. Serce waliło mi jak młotem.

— Słuchajcie… — zaczęłam niepewnie. — Bardzo was kocham i cieszę się, że chcecie tu być. Ale… potrzebuję trochę przestrzeni. Chciałam spędzić to lato z Dino, odpocząć po ciężkim roku. Proszę was…

Teściowa spojrzała na mnie jakbym właśnie ogłosiła koniec świata.

— Ależ Iwonko… Przecież my tylko pomagamy!

Paweł zaczął coś mamrotać o tym, że dzieci już się przyzwyczaiły.

— Rozumiem was — przerwałam im łamiącym się głosem. — Ale ja też mam prawo do odpoczynku. Proszę…

Zapadła cisza. Dino patrzył na mnie z mieszanką podziwu i strachu.

Tego dnia Paweł z rodziną wyjechali wcześniej niż planowali. Teściowa została jeszcze dwa dni, ale była wyraźnie urażona. Przez kolejne tygodnie dzwoniła codziennie: „Iwonko, jak tam? Może jednak przyjechać?”

Za każdym razem odpowiadałam spokojnie:

— Dziękuję, mamo, ale chcemy pobyć sami.

To nie było łatwe. Czułam się winna, miałam wyrzuty sumienia. Dino przez kilka dni chodził naburmuszony.

— Po co ci to było? Teraz wszyscy mają do nas żal — rzucił pewnego wieczoru.

— Może mają — odpowiedziałam cicho — ale pierwszy raz od dawna czuję się wolna.

Zaczęliśmy naprawdę żyć tym latem dopiero wtedy, gdy dom opustoszał. Rano piliśmy kawę na tarasie w ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Wieczorami pływaliśmy łódką po jeziorze albo czytaliśmy książki przy lampce wina.

Czasem Dino próbował wracać do tematu:

— Myślisz, że mama ci wybaczy?

— Nie wiem — odpowiadałam szczerze. — Ale muszę nauczyć się dbać o siebie.

Pod koniec sierpnia odwiedziła nas moja mama. Usiadła ze mną na pomoście i przez chwilę milczałyśmy.

— Wiesz… — zaczęła w końcu — zawsze byłaś ta grzeczna i pomocna. Ale czasem trzeba powiedzieć „dość”.

Poczułam łzy pod powiekami.

— Bałam się ich zranić…

— A siebie?

Spojrzałam na nią zdziwiona.

— O siebie też trzeba dbać, Iwonko.

Ostatnie dni lata były najpiękniejsze. Czułam spokój i dumę z siebie. Wiedziałam już, że granice nie są egoizmem – są koniecznością.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i słyszę w głowie głos teściowej: „Iwonko, może jednak przyjadę?” Ale już się nie boję powiedzieć „nie”.

Czy naprawdę musimy zawsze wszystkim dogadzać? A może czasem warto postawić siebie na pierwszym miejscu?