Tylko jeden krok od rozwodu: Moje małżeństwo na krawędzi przepaści
– Znowu zostawiłaś naczynia w zlewie, Marto. – Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam z rękami zanurzonymi w pianie, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to dotyka.
– Przepraszam, miałam dziś ciężki dzień w pracy. Zaraz wszystko umyję – odpowiedziałam cicho, ale w środku aż kipiałam. To nie pierwszy raz, kiedy pani Helena znalazła powód, by mnie upokorzyć. Od kiedy zamieszkaliśmy z Adamem w jej domu na warszawskim Bemowie, czułam się jak nieproszony gość. Każdy mój ruch był oceniany, każde słowo analizowane.
Adam wrócił późno. Wszedł do kuchni, rzucił mi krótkie spojrzenie i od razu skierował się do matki.
– Cześć, mamo. Co na kolację?
Zacisnęłam zęby. Nawet nie zapytał, jak minął mi dzień. Jakbyśmy byli tylko współlokatorami, a nie małżeństwem od sześciu lat.
– Adam, możemy porozmawiać? – zapytałam, gdy pani Helena wyszła do salonu.
– Teraz? Jestem zmęczony. Może później.
Później nigdy nie nadchodziło.
Wieczorem leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy to jeszcze mój dom? Czy jestem tu tylko dodatkiem do Adama? Dlaczego on nigdy nie staje po mojej stronie?”
Początki były inne. Poznaliśmy się na studiach na UW. Adam był czarujący, zabawny, miał wielkie plany. Kiedy się oświadczył, byłam najszczęśliwsza na świecie. Ślub był skromny, ale pełen miłości. Wtedy jeszcze wierzyłam, że razem możemy wszystko.
Wszystko zaczęło się psuć, gdy Adam stracił pracę. Jego matka zaproponowała, żebyśmy zamieszkali u niej „na chwilę”. Chwila trwała już trzy lata. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pani Helena miała swoje zasady: obiad o 15:00, cisza nocna o 22:00, żadnych gości bez jej zgody. Nawet sposób układania ręczników w łazience był przedmiotem uwag.
– Marta, powinnaś być wdzięczna, że możesz tu mieszkać – powtarzała często. – Inne dziewczyny nie mają tak dobrze.
Czułam się jak dziecko, które musi prosić o pozwolenie na wszystko. Adam milczał. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie.
– Mama jest starsza, trzeba jej ustępować – mówił.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej. W kuchni usłyszałam rozmowę:
– Ona nie pasuje do naszej rodziny – mówiła pani Helena. – Jest zbyt niezależna, za dużo pracuje.
– Mamo, daj spokój… – Adam brzmiał bez przekonania.
– Zasługujesz na kogoś lepszego.
Serce mi zamarło. Stałam za drzwiami i czułam się jak intruz we własnym życiu.
Tego wieczoru wybuchłam.
– Adam, musimy porozmawiać! – powiedziałam stanowczo.
– O co chodzi?
– O nas! O to, że twoja matka traktuje mnie jak służącą! Że ty nigdy nie stajesz po mojej stronie!
Adam westchnął ciężko.
– Przesadzasz. Mama jest po prostu wymagająca.
– Nie! Ona mnie niszczy! A ty jej na to pozwalasz!
Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku Górczewska. Płakałam jak dziecko. Czułam się samotna i bezradna.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Martuś, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Mama milczała przez chwilę.
– Kochanie, musisz pomyśleć o sobie. Nie możesz pozwolić się tak traktować.
Wróciłam do domu z postanowieniem: muszę coś zmienić.
Zaczęłam szukać mieszkania do wynajęcia. Każda złotówka była na wagę złota, ale wiedziałam, że muszę mieć plan B.
Pewnego wieczoru Adam wrócił wcześniej niż zwykle. Zastał mnie pakującą rzeczy do walizki.
– Co ty robisz?
– Odchodzę. Nie mogę już tak żyć.
Zbladł.
– Marta… Przecież możemy to jakoś naprawić…
– Próbowałam rozmawiać z tobą setki razy! Nigdy mnie nie słuchałeś! Twoja matka jest ważniejsza ode mnie!
Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
– Boję się ją zawieść… Zawsze była sama po śmierci taty…
Spojrzałam na niego ze współczuciem i żalem jednocześnie.
– A ja? Czy ja nie jestem twoją rodziną?
Milczał długo.
Wyprowadziłam się tego samego wieczoru do koleżanki z pracy – Kasi. Przez pierwsze dni czułam ulgę i strach jednocześnie. Bałam się przyszłości, ale po raz pierwszy od dawna mogłam oddychać pełną piersią.
Adam dzwonił codziennie. Przepraszał, prosił o powrót. Obiecywał zmiany. Ale ja już wiedziałam, że jeśli wrócę bez warunków – nic się nie zmieni.
Po miesiącu spotkaliśmy się w kawiarni na Mokotowie.
– Marta… Tęsknię za tobą – powiedział cicho.
– Ja też za tobą tęsknię. Ale nie wrócę do tego domu. Albo zaczniemy od nowa – sami – albo to koniec.
Patrzył na mnie długo. W jego oczach widziałam strach i miłość jednocześnie.
– Spróbujmy jeszcze raz – powiedział w końcu. – Wynajmijmy coś razem. Bez mamy.
To był początek nowego rozdziału. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Ursynowie. Było skromnie, ale po raz pierwszy czułam się u siebie. Adam zaczął chodzić na terapię dla dorosłych dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Ja też zaczęłam terapię – musiałam nauczyć się stawiać granice i dbać o siebie.
Nie było łatwo odbudować zaufanie i bliskość po tym wszystkim. Czasem nachodziły mnie wątpliwości: czy dobrze zrobiłam? Czy warto było ryzykować wszystko dla własnej godności?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, by odzyskać siebie.
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią „odpuść”?