Dzwonek do drzwi, łzy teściowej i sekret, który zniszczył naszą rodzinę – prawdziwa historia o zdradzie i przebaczeniu

– Otwórz, proszę… – usłyszałam cichy, drżący głos zza drzwi. Była 22:30, dzieci już spały, a ja właśnie kończyłam zmywać naczynia po kolacji. Nie spodziewałam się nikogo o tej porze. Przez chwilę zawahałam się, ale gdy rozpoznałam głos mojej teściowej, serce mi zamarło.

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam panią Marię – zawsze elegancką, wyniosłą, z chłodnym spojrzeniem. Tym razem jej twarz była zapuchnięta od płaczu, makijaż rozmazany, a dłonie drżały tak mocno, że ledwo utrzymywała torebkę.

– Co się stało? – zapytałam ostrożnie, bo przez piętnaście lat naszego małżeństwa nie było między nami czułości. Zawsze dawała mi odczuć, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna.

– On… on nas zostawił… – wyszeptała i osunęła się na fotel w przedpokoju. – Zabrała wszystko…

Przez chwilę nie rozumiałam, o czym mówi. Myślałam, że chodzi o jej męża – mojego teścia. Ale on zmarł pięć lat temu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mówi o Janie – moim mężu.

– Mamo, co się stało? Gdzie jest Jan? – poczułam narastający niepokój.

– Ta kobieta… ta… ona go omotała! Wszystko jej oddał! Dom w Konstancinie, pieniądze z konta… Nawet zegarek po ojcu! – łkała coraz głośniej.

Zamarłam. Przez głowę przetoczyły mi się wszystkie nasze wspólne lata. Poznałam Jana na studiach w Warszawie. Był ambitny, przystojny, miał w sobie coś magnetycznego. Jego matka od początku patrzyła na mnie z góry – córka nauczycielki z małego miasta nie była dla niej odpowiednią partią. Ale Jan się uparł. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ochocie. Przez dziesięć lat walczyliśmy o dziecko – poronienia, leczenie, łzy i rozpacz. W końcu doczekaliśmy się syna, a dwa lata później córki.

Jan piął się po szczeblach kariery – najpierw w banku, potem został prezesem dużej firmy logistycznej. Pracował do późna, często wyjeżdżał służbowo. Ja zajmowałam się domem i dziećmi. Czasem czułam się samotna, ale tłumaczyłam sobie, że tak wygląda życie żony prezesa.

– Mamo… co ty mówisz? Jaka kobieta? – spytałam cicho.

– Ta jego sekretarka! Ta blondyna! Od miesięcy coś podejrzewałam… Ale on mnie zbywał! A dziś zadzwonił i powiedział, że zaczyna nowe życie! Że wszystko przepisał na nią! Nawet mieszkanie po babci! – szlochała bez opamiętania.

Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Próbowałam oddychać spokojnie, żeby dzieci się nie obudziły. W głowie miałam mętlik: czy to możliwe? Jan zawsze był odpowiedzialny… Może miał romans? Ale żeby oddać wszystko?

Zadzwoniłam do niego od razu. Nie odebrał. Napisałam SMS: „Janek, co się dzieje? Twoja mama jest u nas i mówi rzeczy, których nie rozumiem. Odezwij się.”

Czekałyśmy w ciszy. Teściowa siedziała skulona na kanapie jak dziecko. Po raz pierwszy zobaczyłam ją tak bezbronną.

Po pół godzinie zadzwonił telefon.

– Halo? – odebrałam niemal szeptem.

– Anka… przepraszam. Nie potrafię inaczej… Muszę zacząć od nowa. Z Ewą jestem szczęśliwy. Wszystko już załatwione. Proszę cię… nie utrudniaj mi tego – usłyszałam głos Jana. Był zimny jak lód.

– Jak mogłeś?! Dzieci?! Dom?! – krzyczałam przez łzy.

– Dzieci są twoje… Zostawiłem wam mieszkanie na Ochocie i samochód. Reszta… to już nie twoja sprawa – powiedział i rozłączył się.

Tej nocy nie spałam ani minuty. Teściowa została u nas do rana. Rano dzieci pytały: „Gdzie tata?” Skłamałam: „Wyjechał służbowo.”

Przez kolejne dni próbowałam poskładać nasze życie na nowo. Musiałam znaleźć pracę po latach przerwy. Teściowa zamieszkała u swojej siostry na Pradze – straciła wszystko: dom, oszczędności życia, poczucie bezpieczeństwa.

Ludzie zaczęli gadać: „Widzieliśmy Jana z tą młodą blondyną w restauracji.” „Podobno kupił jej apartament.”

Dzieci płakały nocami za ojcem. Syn przestał mówić do mnie przez tydzień. Córka moczyła się w nocy ze stresu.

Po miesiącu Jan przyszedł do nas po rzeczy. Był opalony, uśmiechnięty, pachniał drogimi perfumami.

– Anka… tak musiało być. Zrozumiesz kiedyś – powiedział spokojnie.

– Zniszczyłeś naszą rodzinę dla jakiejś dziewczyny z biura?!

– To nie tak… Po prostu… z tobą już nic mnie nie łączyło – wzruszył ramionami i wyszedł.

Teściowa przestała się do niego odzywać. Próbowała popełnić samobójstwo – znalazła ją sąsiadka w ostatniej chwili. Po tej próbie zamknęła się w sobie jeszcze bardziej.

Ja walczyłam każdego dnia: o dzieci, o siebie, o resztki godności. Zaczęłam pracować jako recepcjonistka w przychodni na Mokotowie. Nie było łatwo – ludzie patrzyli na mnie z litością albo z wyższością.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy można wybaczyć taką zdradę?

Dziś minęły dwa lata od tamtej nocy. Dzieci powoli odzyskują równowagę. Ja nauczyłam się żyć bez Jana – choć czasem jeszcze boli.

A teściowa? Nadal mieszka u siostry i unika ludzi. Czasem dzwoni do mnie wieczorem i płacze do słuchawki.

Czy można odbudować życie po takim upokorzeniu? Czy warto jeszcze ufać drugiemu człowiekowi? Może wy mi powiecie…