Przyniosłaś nieszczęście na naszą rodzinę – historia o winie, tęsknocie i przebaczeniu
„Przyniosłaś nieszczęście na naszą rodzinę!” — te słowa matki rozbrzmiewały w mojej głowie jak dzwon, który nie chce ucichnąć. Stałam w korytarzu babcinego mieszkania na warszawskiej Pradze, z plecakiem w ręku, a serce waliło mi jak oszalałe. Mama wróciła po dwóch latach nieobecności. Dwa lata, podczas których codziennie pytałam babcię, kiedy wróci, dlaczego nie dzwoni, czy jeszcze mnie kocha. Kiedy usłyszałam jej kroki na schodach, wybiegłam z pokoju, rzuciłam się jej na szyję i zawołałam: „Mamusiu, wróciłaś! Tak za tobą tęskniłam! Będziemy już razem?”
Ale ona odsunęła się ode mnie, jakbym była kimś obcym. „Nie! Zostajesz z babcią!” — powiedziała ostro, a jej oczy były zimne jak lód. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Babcia próbowała coś powiedzieć, ale mama już była w przedpokoju, pakowała swoje rzeczy do torby. „Nie rozumiesz? Przez ciebie wszystko się posypało! Przez ciebie musiałam wyjechać!” — krzyczała, a ja stałam nieruchomo, nie rozumiejąc, co zrobiłam nie tak.
Miałam wtedy czternaście lat. Wcześniej byłam zwyczajną dziewczyną: chodziłam do szkoły, spotykałam się z koleżankami na trzepaku, czasem pomagałam babci w kuchni. Tata odszedł, kiedy byłam mała — podobno nie wytrzymał z mamą. Mama pracowała dużo, była zmęczona i często krzyczała. Ale kochałam ją mimo wszystko. Kiedy nagle zniknęła, świat mi się zawalił.
Przez te dwa lata żyłam jak na pół gwizdka. Babcia była dobra, ale stara i schorowana. Często płakała po nocach, myśląc, że nie słyszę. Ja też płakałam — pod kołdrą, żeby nikt nie widział. W szkole zaczęły się plotki: „Zosia jest dziwna”, „jej matka ją zostawiła”, „pewnie coś przeskrobała”. Nauczyciele patrzyli na mnie z litością albo udawali, że mnie nie widzą.
Kiedy mama wróciła, myślałam, że wszystko się ułoży. Ale ona była inna — nerwowa, rozdrażniona, jakby cały czas coś ją bolało. Unikała mojego wzroku. Pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę z babcią:
– Anna, ona jest twoją córką! Nie możesz jej tak traktować!
– Nie rozumiesz? Przez nią straciłam wszystko! Pracę, mieszkanie… Ludzie się ode mnie odwrócili!
– To nie jej wina…
– A czyja? Gdyby nie ta jej awantura w szkole…
Zrozumiałam wtedy, że chodzi o tamten dzień sprzed dwóch lat. Wtedy pokłóciłam się z koleżanką na lekcji i nauczycielka zadzwoniła do mamy do pracy. Mama przyszła wściekła i zrobiła awanturę dyrektorce. Potem ją zwolnili. Tego samego dnia spakowała się i wyjechała do Niemiec „za chlebem”.
Od tamtej pory czułam się winna wszystkiego: tego, że mama musi ciężko pracować za granicą; tego, że babcia choruje; tego, że w domu jest cicho i smutno. Każde święta były dla mnie torturą — patrzyłam na puste miejsce przy stole i udawałam przed babcią, że wszystko jest w porządku.
Kiedy mama wróciła na dobre, próbowałam do niej dotrzeć. Pisałam jej liściki: „Mamo, przepraszam”, „Mamo, kocham cię”, „Mamo, proszę, porozmawiaj ze mną”. Zostawiałam je pod poduszką albo w jej torebce. Nigdy nie odpowiedziała.
Pewnego dnia nie wytrzymałam:
– Mamo, dlaczego mnie tak nienawidzisz?
– Nie nienawidzę cię… Po prostu… nie umiem już być matką.
– Ale ja cię potrzebuję! – krzyknęłam przez łzy.
– Za późno.
Po tej rozmowie zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Przestałam wychodzić z domu poza szkołą. Zaczęły się problemy z nauką. Babcia próbowała mnie pocieszać:
– Zosiu, twoja mama jest zagubiona. Ona też cierpi.
Ale ja nie chciałam tego słuchać.
Minęły miesiące. Mama coraz częściej wychodziła wieczorami — podobno szukała pracy. Czasem wracała podpita i wtedy robiła mi wyrzuty:
– Gdybyś była inna… Gdybyś nie sprawiała problemów…
Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam pisać pamiętnik — jedyne miejsce, gdzie mogłam być szczera:
„Czuję się jak cień we własnym domu. Chciałabym zniknąć.”
Pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Mama płakała przy stole.
– Mamo? – zapytałam cicho.
– Idź spać.
– Mamusiu…
Wtedy pierwszy raz od lat przytuliła mnie mocno i zaczęła szlochać:
– Przepraszam… Nie umiem inaczej… Wszystko mnie przerasta…
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu. Poczułam wtedy coś dziwnego — współczucie dla niej. Zrozumiałam, że ona też jest ofiarą swoich lęków i żalu.
Od tamtej pory powoli zaczęłyśmy rozmawiać. Nie było łatwo — czasem jedno zdanie potrafiło wszystko zepsuć na nowo. Ale próbowałyśmy.
Dziś mam siedemnaście lat i wiem jedno: nie jestem winna cudzych błędów. Każdy niesie swój ból inaczej. Czy można wybaczyć matce takie słowa? Czy można odbudować coś, co zostało tak bardzo zniszczone?
Czasem patrzę na mamę i zastanawiam się: czy ona kiedyś pokocha mnie naprawdę? Czy ja będę umiała kochać siebie? Może właśnie o to chodzi w dorastaniu – żeby nauczyć się żyć ze swoimi ranami i nie pozwolić im definiować całego życia.