„Potrzebuję czystości i porządku. Jeśli nie możesz tego zapewnić, pakuj walizki,” powiedział mąż

Poranne słońce ledwo przebijało się przez cienkie zasłony małego mieszkania, gdy Ewelina leżała nieruchomo, uwięziona w cieple łóżka przez chłód wczesnego dnia. Marek wyszedł do pracy, a jego ostatnie słowa wciąż odbijały się w jej umyśle, mieszanka frustracji i ostateczności. „Potrzebuję czystości i porządku. Jeśli nie możesz tego zapewnić, pakuj walizki,” powiedział, nie nieuprzejmie, ale na tyle stanowczo, by zachwiać już i tak kruchym poczuciem bezpieczeństwa Eweliny.

Przez miesiące Ewelina zmagała się ze swoim zdrowiem psychicznym, znajdując nawet proste zadania przytłaczające. Marek, będący perfekcjonistą, miał mało cierpliwości do nieporządku, a stan ich mieszkania stał się ciągłym polem bitwy. Dziś miało być inaczej, obiecała sobie. Posprząta i zorganizuje wszystko, zrobi wszystko perfekcyjnie. Może wtedy, myślała, Marek spojrzy na nią tak, jak kiedyś, z miłością w oczach, a nie z twardym, rozczarowanym wzrokiem, który stał się zbyt powszechny.

Z westchnieniem Ewelina oderwała się od łóżka i podeszła do salonu. Słowa Marka z poprzedniego wieczoru nawiedzały ją: „To nie tylko o bycie schludnym, Ewelino. Chodzi o szacunek, o dbanie o naszą wspólną przestrzeń.” Rozejrzała się po rozrzuconych magazynach, nieotwartych listach i naczyniach z wczorajszej kolacji jeszcze na stole kawowym. Wszystko wydawało się nie do pokonania.

Z determinacją zaczęła od naczyń, jej ręce lekko drżały, gdy szorowała. Starała się skupić na zadaniu, ale jej myśli uciekały do wcześniejszych dni, kiedy to śmiech wypełniał te pokoje, a nie cisza i westchnienia. Po naczyniach zabrała się za listy, sortując rachunki od śmieci, segregując to, co wymagało uwagi, i wyrzucając resztę. Magazyny ułożyła starannie na stole kawowym, wyrównując je precyzyjnie.

Godziny mijały, a gdy przeszła przez każdy pokój, sprzątając i organizując, poczucie spełnienia zaczęło rosnąć w niej. Może, tylko może, to naprawi rzeczy. Może ten wieczór będzie inny.

Gdy zegar zbliżał się do szóstej, Ewelina cofnęła się, by ocenić swoją pracę. Mieszkanie było nieskazitelne, wszystko na swoim miejscu, tak jak Marek lubił. Wyobrażała sobie jego zaskoczenie, jego uśmiech, może nawet podziękowanie, które mogłoby prowadzić do spokojnego wieczoru razem, może do odnowienia ich starej więzi.

Klucz obrócił się w zamku, wyrywając Ewelinę z zadumy. Marek wszedł, jego oczy przeskanowały przestrzeń. Obserwowała jego wzrok, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na jego akceptację. Zdjął płaszcz, powiesił go starannie i wreszcie się do niej odwrócił. Jego twarz była na początku nieczytelna, a potem, lekki skinienie głową.

„Wygląda ładnie,” powiedział, jego głos neutralny. Serce Eweliny nieco opadło z braku ciepła. „Cieszę się, że zdecydowałaś to potraktować poważnie.”

„Dziękuję,” odpowiedziała, iskierka nadziei zapaliła się. „Myślałam, że możemy może wyjść na kolację, trochę świętować?”

Marek zatrzymał się, jego wyraz twarzy stwardniał. „Myślę, że lepiej będzie, jeśli wieczór będzie prosty. Nie jestem pewien, czy jeden dzień sprzątania zmienia cokolwiek, Ewelino.”

Słowa uderzyły ją jak fizyczny cios. Miała nadzieję na znacznie więcej, na znak, że rzeczy mogą wrócić do tego, jak kiedyś były. Ale gdy Marek przeszedł obok niej, ledwo dotykając, ledwo spoglądając, zdała sobie sprawę, że być może przepaść między nimi stała się zbyt szeroka, aby można było ją przekroczyć jednym dniem sprzątania.

Tej nocy, gdy leżała w łóżku, mieszkanie nieskazitelne wokół niej, Ewelina zrozumiała, że porządek i czystość nie były magicznym rozwiązaniem, na które miała nadzieję. Cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek, a ona wiedziała, że żadna ilość sprzątania nie oczyści rosnącej odległości między nimi.