Miłość na drugi rzut oka: Gdy córka nie wierzy w moje szczęście

– Mamo, błagam cię, nie rób tego! – głos Marty drżał, a jej oczy były pełne łez i gniewu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata piekłam dla niej szarlotki i leczyłam jej dziecięce smutki gorącym kakao. Teraz była dorosła, a ja czułam się jak dziecko, które zrobiło coś złego.

– Marto, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale ona już nie słuchała. – On cię wykorzystuje! – krzyknęła. – Przecież nawet nie znasz go tak dobrze! Skąd wiesz, że nie chodzi mu tylko o twoje pieniądze?

Poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przecież znałam Andrzeja od roku. Spotkaliśmy się przypadkiem na przystanku autobusowym, kiedy przewróciła mi się torba z zakupami. Pomógł mi je pozbierać, a potem zaprosił na kawę. Od tamtej pory spotykaliśmy się regularnie – najpierw w parku, potem w kinie, aż w końcu zaprosił mnie do siebie na kolację. Był czuły, troskliwy, słuchał mnie uważnie. Po raz pierwszy od śmierci mojego męża poczułam się ważna.

Ale Marta nie chciała tego widzieć. Dla niej Andrzej był tylko obcym facetem z przeszłością, o której niewiele wiedziała. – Mamo, on ma długi! Widziałam jego nazwisko w Krajowym Rejestrze Długów! – wykrzyczała pewnego dnia, rzucając mi wydrukowaną kartkę na stół.

– To nie tak… – próbowałam tłumaczyć. – On miał trudny okres po rozwodzie…

– A ty chcesz być jego kolejną ofiarą? – przerwała mi ostro.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może rzeczywiście się mylę. Może jestem naiwna? Ale kiedy patrzyłam na Andrzeja, widziałam w nim dobroć i zmęczenie życiem. Wiedziałam, że nie jest idealny. Ale czy ja byłam? Po śmierci mojego męża przez lata nie potrafiłam nikogo do siebie dopuścić. Bałam się samotności i jeszcze bardziej bałam się zaufać.

Wieczorem siedziałam sama przy stole i patrzyłam na zdjęcie z naszego ostatniego spaceru nad Wisłą. Andrzej trzymał mnie za rękę, śmialiśmy się. Czy to wszystko było kłamstwem?

Telefon zadzwonił nagle. To była Marta.

– Przepraszam, mamo – powiedziała cicho. – Po prostu się boję. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził.

– Wiem – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Ale musisz mi zaufać.

Zawiesiła się cisza. Wiedziałam, że dla niej to nie jest takie proste.

Następnego dnia Andrzej przyszedł do mnie z bukietem tulipanów. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

– Wiem, że twoja córka mnie nie lubi – powiedział spokojnie. – I rozumiem ją. Sam bym był ostrożny na jej miejscu.

– Andrzeju…

– Chcę być z tobą szczery – przerwał mi. – Tak, miałem długi. Tak, popełniłem błędy. Ale nie chcę już żyć przeszłością. Chcę zacząć od nowa… z tobą.

Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę milczeliśmy.

– Czy możesz mi zaufać? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam głos Marty: „Nie daj się oszukać”. Ale serce biło mocniej na myśl o tym, że mogłabym jeszcze raz być szczęśliwa.

Tydzień później zaprosiłam Martę na obiad. Przygotowałam jej ulubione pierogi z kapustą i grzybami, tak jak robiła moja mama. Chciałam, żeby poczuła się bezpiecznie.

– Mamo… – zaczęła niepewnie, kiedy usiadłyśmy przy stole. – Czy ty naprawdę go kochasz?

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Tak, Marto. Kocham go. I wiem, że to może być trudne do zaakceptowania… Ale proszę cię tylko o jedno: spróbuj go poznać.

Westchnęła ciężko i przez chwilę bawiła się widelcem.

– Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale jeśli choć raz cię zrani…

– Sama go wyrzucę za drzwi – uśmiechnęłam się smutno.

Kilka dni później spotkaliśmy się we trójkę w kawiarni na Starym Mieście. Atmosfera była napięta jak struna. Marta zadawała Andrzejowi pytania jedno po drugim: o pracę, rodzinę, plany na przyszłość. On odpowiadał spokojnie, czasem żartował, czasem poważniał.

Po spotkaniu Marta była zamyślona.

– Nie wiem… Może rzeczywiście się myliłam – powiedziała cicho do mnie w drodze do domu.

Ale potem przyszły kolejne problemy. Andrzej stracił pracę i przez kilka tygodni był przygnębiony. Marta natychmiast uznała to za znak ostrzegawczy.

– Widzisz? On tylko czekał na okazję! Teraz będzie chciał od ciebie pieniędzy!

Ale on nigdy mnie o nic nie prosił. Wręcz przeciwnie – zaczął dorabiać jako kierowca Ubera i codziennie wracał zmęczony, ale zadowolony z siebie.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na balkonie i patrzyliśmy na zachód słońca nad Warszawą.

– Boisz się? – zapytał nagle Andrzej.

– Tak… Boję się stracić córkę albo ciebie – odpowiedziałam szczerze.

Objął mnie mocno.

– Nie musisz wybierać. Jeśli ona zobaczy, że jestem dla ciebie dobry… może kiedyś mi zaufa.

Chciałam wierzyć w te słowa. Ale życie nie jest bajką.

Marta coraz rzadziej do mnie dzwoniła. Kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką; teraz czułam między nami mur zbudowany z podejrzeń i żalu.

W końcu nadszedł dzień mojego ślubu z Andrzejem. Skromna uroczystość w urzędzie stanu cywilnego; tylko najbliżsi znajomi i sąsiedzi. Marta przyszła w ostatniej chwili, ubrana na czarno jak na pogrzeb.

Po ceremonii podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy.

– Jeśli cię skrzywdzi… nigdy mu tego nie wybaczę – wyszeptała.

Przytuliłam ją mocno.

Minął rok od tamtego dnia. Z Andrzejem mamy swoje wzloty i upadki; czasem kłócimy się o drobiazgi, czasem śmiejemy do łez przy starych polskich komediach. Marta powoli zaczyna akceptować naszą relację; ostatnio nawet zaprosiła nas na obiad do siebie.

Czasem jednak budzę się w nocy i zastanawiam: czy dobrze zrobiłam? Czy można być szczęśliwym wbrew rodzinie? Czy miłość po pięćdziesiątce jest mniej prawdziwa niż ta młodzieńcza?

A może największą odwagą jest nauczyć się ufać sobie… nawet jeśli oznacza to pójście pod prąd oczekiwaniom najbliższych?