Rozwiedliśmy się, bo mąż nie chce gotować. Historia o tym, jak domowe obowiązki mogą zniszczyć miłość
Wrzuciłam klucze na stół i z impetem zamknęłam drzwi. W kuchni unosił się zapach przypalonego mleka – znowu. Michał siedział przed telewizorem, wpatrzony w mecz, jakby świat poza boiskiem nie istniał. Przez chwilę stałam w progu, ściskając torbę z zakupami, aż w końcu nie wytrzymałam:
– Michał, czy ty naprawdę nie widzisz tego bałaganu? – zapytałam, głos mi drżał.
– Przecież mówiłaś, że wrócisz później. Myślałem, że sama ogarniesz – odpowiedział bez odrywania wzroku od ekranu.
To był ten moment. Nie pierwszy raz, ale tym razem coś we mnie pękło. Dziesięć lat małżeństwa, dwóch synów – Kacper i Igor – i wieczne poczucie, że jestem w tym domu sama. Sama z praniem, gotowaniem, lekcjami dzieci, rachunkami i własną pracą na etacie w szkole. Michał zawsze miał wymówkę: „Pracuję ciężko, należy mi się odpoczynek”. A ja? Czy ja nie pracuję?
Pamiętam początki. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni planów. On – informatyk po Politechnice Wrocławskiej, ja – polonistka z pasją do książek i ludzi. Wynajęliśmy kawalerkę na Krzykach, potem kupiliśmy mieszkanie na kredyt. Rodzice Michała byli dumni: „Nasz syn to złoty chłopak! Marta, masz szczęście!”. Moja mama ostrzegała: „Nie pozwól sobie wejść na głowę”.
Ale zakochana Marta nie słuchała. Gotowałam obiady, piekłam ciasta na święta, prasowałam koszule. Michał był wdzięczny – na początku. Potem wdzięczność zamieniła się w oczywistość.
Kiedy urodził się Kacper, wszystko się zmieniło. Michał wracał późno z pracy, ja zostawałam sama z niemowlakiem. Nocne pobudki, kolki, pierwsze choroby – wszystko na mojej głowie. Teściowa powtarzała przez telefon:
– Marta, kobieta jest od domu! Mężczyzna zarabia.
A ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Gdy wróciłam do pracy po macierzyńskim, myślałam, że coś się zmieni. Że podzielimy się obowiązkami. Ale Michał tylko wzruszał ramionami:
– Nie umiem gotować jak ty. Poza tym po pracy jestem padnięty.
Z czasem zaczęłam prosić:
– Michał, możesz dziś zrobić obiad? Chociaż makaron?
– Przecież dzieci mogą zjeść kanapki – odpowiadał.
Kacper dorastał, pojawił się Igor. Dwa razy więcej prania, dwa razy więcej hałasu i bałaganu. Ja biegałam między szkołą a domem, a Michał… coraz częściej znikał w swoim świecie. Komputer, telewizor, piwo z kolegami.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam dzieci jedzące zimne parówki prosto z lodówki.
– Gdzie tata? – zapytałam.
– W piwnicy. Składa komputer – odpowiedział Kacper.
Zeszłam do piwnicy. Michał nawet nie podniósł głowy:
– Coś się stało?
– Tak! Dzieci są głodne! Nie możesz im czegoś ugotować?
– Przecież parówki są dobre…
Wróciłam do kuchni i rozpłakałam się nad garnkiem zupy. Czułam się jak służąca we własnym domu.
Zaczęły się kłótnie:
– Marta, przesadzasz! Inne kobiety jakoś dają radę!
– Inni faceci też pomagają w domu! – krzyczałam.
Michał zamykał się wtedy w łazience albo wychodził na spacer z psem.
Najgorsze były święta u teściów. Siedziałam przy stole z jego matką i siostrą, obie patrzyły na mnie z wyższością.
– Michałek to zawsze był wybredny do jedzenia – mówiła teściowa. – Ale ty go rozpieściłaś!
A ja miałam ochotę krzyczeć: „To nie jest rozpieszczanie! To jest niewolnictwo!”
Próbowałam rozmawiać z mamą:
– Mamo, ja już nie daję rady…
– Córciu, takie życie. Mężczyźni tacy są. Ważne, żeby dzieci miały ojca.
Ale czy miały? Michał był obecny ciałem, ale duchem zawsze gdzie indziej.
Pewnego dnia przyszedł Kacper:
– Mamo, dlaczego tata nigdy nie gotuje?
Zatkało mnie. Co miałam powiedzieć?
– Bo… bo nie chce – wyszeptałam.
Wtedy postanowiłam: koniec. Zasługuję na szacunek. Chcę być partnerką, a nie kucharką i sprzątaczką.
Rozmowa rozwodowa była krótka:
– Rozwodzimy się – powiedziałam bez łez.
Michał spojrzał na mnie zdziwiony:
– O co ci chodzi? Przecież niczego ci nie brakuje!
– Brakuje mi ciebie! Brakuje mi wsparcia! Nie chcę być sama w tym wszystkim!
Nie rozumiał. Do dziś nie rozumie. Teściowa dzwoniła codziennie:
– Marta! Zniszczyłaś rodzinę przez jakieś obiady!
A ja odpowiadałam spokojnie:
– Zniszczyło ją poczucie samotności.
Dziś mieszkam sama z chłopcami w naszym mieszkaniu. Gotujemy razem proste rzeczy: naleśniki, jajecznicę, czasem pizzę z gotowego ciasta. Kacper pomaga mi kroić warzywa, Igor miesza ciasto na muffinki.
Czasem jest ciężko. Czasem płaczę nocami ze zmęczenia i żalu po straconych latach. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że dom to tylko moja sprawa.
Czy naprawdę tak trudno być partnerem? Czy dom to tylko obowiązek kobiety? Może czas przestać udawać szczęście i zacząć walczyć o siebie?