Za blisko: Cena pragnienia bycia rodziną

– Mamo, musimy porozmawiać – głos Pawła był cichy, ale stanowczy. Stałam w kuchni, trzymając w rękach talerz z jeszcze ciepłym sernikiem, który upiekłam specjalnie dla nich. Zawsze piekłam sernik, kiedy chciałam pokazać, jak bardzo mi zależy. Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach coś, czego nie widziałam od lat – dystans.

– Oczywiście, synku. Co się stało? – zapytałam, próbując się uśmiechnąć.

Wtedy do kuchni weszła Ania, moja synowa. Miała zmęczoną twarz i podkrążone oczy. Przez chwilę patrzyła na mnie, jakby szukała odpowiednich słów. – Pani Zosiu… – zaczęła niepewnie. – Chcielibyśmy poprosić, żeby pani… żeby pani trochę mniej była u nas. Żebyśmy mogli pobyć sami z Olkiem.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież tylko chciałam pomóc. Przecież Olek był moim jedynym wnukiem. Od śmierci męża to właśnie rodzina Pawła była dla mnie całym światem.

– Przepraszam, jeśli sprawiam wam kłopot… – wyszeptałam, czując łzy pod powiekami.

Paweł spuścił wzrok. – Mamo, wiemy, że chcesz dobrze. Ale czasem czujemy się… przytłoczeni. Chcemy mieć trochę prywatności.

Ania dodała: – Olek też musi nauczyć się być z nami sam na sam. A pani jest codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie miałam mętlik. Przecież tylko chciałam być częścią ich życia. Po śmierci Staszka dom stał się pusty i cichy. Każdy dzień bez dźwięku dziecięcego śmiechu był dla mnie jak kara. Dlatego tak często zaglądałam do nich – przynosiłam obiadki, zabierałam Olka na spacer, sprzątałam im mieszkanie.

Wróciłam do siebie tego dnia z sernikiem w torbie i ciężarem na sercu. Usiadłam przy stole i patrzyłam na zdjęcia z rodzinnych wakacji sprzed lat. Paweł miał wtedy może dziesięć lat, a ja byłam młoda i pełna energii. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, o tym, by być potrzebną.

Przez kolejne dni nie odwiedzałam ich wcale. Telefon milczał. Olek pewnie nawet nie zauważył mojej nieobecności – miał przecież rodziców i swoje zabawki. Ale ja czułam się coraz bardziej samotna.

Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Zosiu, co się dzieje? Nie widuję cię z Olkiem na placu zabaw.

– Chyba już nie jestem potrzebna – odpowiedziałam gorzko.

– Nie mów tak! Każda rodzina ma swoje wzloty i upadki. Może powinnaś porozmawiać z Anią?

Ale jak miałam rozmawiać? Przecież jasno dali mi do zrozumienia, że przeszkadzam.

Tydzień później Paweł przyszedł sam. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Mamo… wiem, że ci trudno. Ale musisz nam zaufać. Chcemy być dobrą rodziną dla Olka, nauczyć się wszystkiego sami.

Spojrzałam na niego przez łzy.

– A ja? Co mam robić? Całe życie poświęciłam rodzinie. Teraz mam siedzieć sama w pustym mieszkaniu?

Paweł złapał mnie za rękę.

– Nie jesteś sama. Ale musisz pozwolić nam dorosnąć.

Te słowa bolały najbardziej. Bo czyż nie po to wychowuje się dzieci – żeby były szczęśliwe i samodzielne? Ale nikt nie mówi matce, jak ma żyć dalej, kiedy jej rola się kończy.

Próbowałam znaleźć sobie zajęcie – zapisałam się na zajęcia z jogi dla seniorów, zaczęłam czytać książki i spotykać się z koleżankami na kawie. Ale za każdym razem, gdy widziałam matki z dziećmi na placu zabaw, ściskało mnie w gardle.

Pewnego dnia spotkałam Anię w sklepie spożywczym. Była wyraźnie zmęczona.

– Dzień dobry, pani Zosiu – powiedziała cicho.

– Dzień dobry, Aniu – odpowiedziałam równie cicho.

Przez chwilę stałyśmy w milczeniu między półkami z makaronami.

– Wie pani… – zaczęła Ania – …czasem boję się, że nie dam rady sama. Że nie będę tak dobrą matką jak pani była dla Pawła.

Spojrzałam na nią uważnie i zobaczyłam w jej oczach ten sam strach, który czułam ja – strach przed samotnością i przed tym, że nie spełni oczekiwań.

– Aniu… ja też się boję – wyszeptałam.

Uśmiechnęła się smutno i przez chwilę poczułam między nami nić porozumienia.

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli zmieniać. Nie bywałam już u nich codziennie, ale czasem Ania sama dzwoniła i prosiła o pomoc albo zapraszała mnie na obiadek. Zrozumiałam, że muszę nauczyć się być babcią na odległość – nie narzucać się, ale być gotową pomóc wtedy, gdy naprawdę tego potrzebują.

Czasem jednak wciąż budzę się w nocy i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy miłość matki może stać się ciężarem dla tych, których najbardziej pragniemy chronić? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, których kochamy najbardziej – właśnie po to, by mogli do nas wrócić wtedy, gdy naprawdę będą tego chcieli.