„Byłeś jak zagubiony szczeniak, a Ty mnie przygarnęłaś,” powiedział syn
Zachodziło słońce nad małym miasteczkiem Brzozów, rzucając długie cienie na podwórka otoczone starymi płotami i zarośniętymi żywopłotami. Wanda właśnie skończyła sprzątać po kolacji, kiedy zauważyła, że tylne drzwi są lekko uchylone. Niepokój ścisnął jej serce, gdy wołała swojego syna, Kacpra.
„Kacper, jesteś tam?” jej głos lekko drżał, gdy wychodziła na chłodne wieczorne powietrze. Nie było odpowiedzi, tylko delikatne szelesty liści. Serce Wandy biło szybciej, gdy podchodziła do żywopłotu na końcu podwórka, jej kapcie delikatnie chrzęściły na trawie.
Gdy zbliżała się do żywopłotu, usłyszała ciche, stłumione szlochy. Odsuwając gałęzie, znalazła Kacpra, swojego dziesięcioletniego syna, zwiniętego przy płocie, z twarzą schowaną w ramionach. Jego ciało drżało z każdym szlochem, a serce Wandy opadło.
„Och, Kacper, co się stało?” zapytała, siadając obok niego na wilgotnej trawie. Kacper podniósł głowę, jego oczy były czerwone i spuchnięte od płaczu. Próbował mówić, ale słowa były dławione przez łzy.
„Byłem jak zagubiony szczeniak, a Ty mnie przygarnęłaś,” w końcu udało mu się powiedzieć między szlochami. Wanda objęła go ramionami, przyciągając do siebie. „Co się dzisiaj stało w szkole?” zapytała delikatnie, obawiając się najgorszego.
Kacper wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. „Oni… oni mnie dokuczali,” jąkał się. „Mówili, że nie pasuję tam, bo nie jestem taki jak oni. Mówili, że nie jesteś moją prawdziwą mamą i że tylko mnie znalazłaś i zlitowałaś się nade mną.”
Serce Wandy bolało, gdy słuchała słów Kacpra. Adoptowała Kacpra, gdy był jeszcze niemowlęciem, i kochała go tak głęboko, jak tylko matka mogła kochać. Głaskała go po włosach, próbując ukoić jego ból.
„Jesteś moim prawdziwym synem, Kacper. Należysz do mnie, bez względu na to, co ktoś mówi,” szepnęła, ale jej słowa wydawały się mało pocieszające. Kacper nieco się odsunął, patrząc na nią z mieszanką zamieszania i smutku.
„Ale dlaczego mnie nienawidzą, Mamo? Dlaczego jestem taki inny?” zapytał, ledwie szeptem.
Wanda westchnęła, jej własne oczy napełniły się łzami. „Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, mój drogi. Ale to nie czyni tego słusznym i nie czyni ciebie mniej cudownym.”
Siedzieli w ciszy, gdy niebo ściemniało, ciężar słów Kacpra wisiał między nimi. Wanda wiedziała, że to dopiero początek wielu trudnych rozmów i chwil, które będą musieli razem przejść.
Gdy wracali do domu, dłoń Kacpra w jej dłoni wydawała się mniejsza i bardziej bezbronna. Wanda delikatnie ścisnęła ją, cichą obietnicą, że zawsze będzie obok, mimo że wiedziała, że nie może go uchronić przed całą okrucieństwem świata.
Tamtej nocy, gdy Wanda otulała Kacpra do snu, szepnęła: „Jesteś kochany, bardziej niż kiedykolwiek będziesz wiedział.” Kacper skinął głową, jego oczy wciąż zabarwione smutkiem. Wanda zgasiła światło i zamknęła drzwi, jej serce ciężkie od świadomości, że niektóre rany goją się bardzo długo.