Mój Mały Olbrzym: Historia Macierzyństwa Pełna Lęku i Nadziei
– Marta, czy ty widzisz, co się dzieje ze Stasiem? – głos mojej mamy drżał, a jej spojrzenie błądziło między mną a moim synkiem, który właśnie próbował wspiąć się na kanapę. Staś miał wtedy 18 miesięcy i był już wyższy od swojej trzyletniej siostry Zosi. Patrzyłam na niego z mieszanką dumy i niepokoju. Zosia, drobna i delikatna, siedziała obok i patrzyła na brata z podziwem, ale też z czymś, co trudno było mi nazwać – może z zazdrością?
Od kilku miesięcy wszyscy wokół zaczęli komentować wzrost Stasia. W sklepie, na placu zabaw, nawet sąsiadka spod czwórki nie mogła się powstrzymać: – Ależ on duży! Ile on ma lat? – pytała z niedowierzaniem. Kiedy odpowiadałam, że półtora roku, widziałam w jej oczach cień niepokoju. Z czasem te pytania zaczęły mnie ranić. Zaczęłam się zastanawiać, czy coś jest nie tak. Czy to możliwe, że moje dziecko jest chore?
Mój mąż, Tomek, próbował mnie uspokoić. – Marta, przecież byłeś zawsze wysoka, a mój tata miał prawie dwa metry. To geny! – mówił z uśmiechem. Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o tym, co mogłoby być przyczyną tak szybkiego wzrostu Stasia. Każda noc była dla mnie walką z własnymi myślami. Przewracałam się z boku na bok, słuchając spokojnego oddechu dzieci i modląc się, żeby wszystko było w porządku.
Pewnego dnia w przedszkolu Zosi usłyszałam rozmowę dwóch mam:
– Widzisz tego chłopca? To brat Zosi. Mówią, że coś z nim nie tak…
– Może to jakaś choroba genetyczna? Takie dzieci potem mają problemy…
Serce mi ścisnęło. Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Chciałam podejść i wykrzyczeć im w twarz, że Staś jest zdrowy, że jest naszym cudem! Ale zamiast tego uciekłam do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko.
Zdecydowałam się umówić wizytę u endokrynologa dziecięcego. Czekaliśmy dwa miesiące na termin. Każdy dzień był dla mnie torturą – czytałam w internecie o gigantyzmie, o guzach przysadki mózgowej, o chorobach genetycznych. Próbowałam nie pokazywać dzieciom swojego strachu, ale Zosia była coraz bardziej wycofana. Przestała zapraszać koleżanki do domu. Kiedy zapytałam dlaczego, odpowiedziała cicho:
– Bo wszyscy pytają o Stasia…
W końcu nadszedł dzień wizyty. Lekarka była młoda i uśmiechnięta. Zmierzyła Stasia, zważyła go, obejrzała wyniki badań krwi.
– Pani Marto, Staś jest rzeczywiście bardzo wysoki jak na swój wiek, ale wszystkie wyniki są w normie. Na razie nie widzę powodów do niepokoju. Proszę go obserwować i przyjść za pół roku na kontrolę.
Wyszłam z gabinetu z ulgą, ale też z poczuciem winy – czy naprawdę musiałam aż tak panikować? Czy moja nadopiekuńczość nie szkodzi moim dzieciom?
W domu próbowałam rozmawiać z Tomkiem:
– Może powinniśmy porozmawiać z Zosią? Ona bardzo to przeżywa…
– Marta, dzieci same sobie poradzą. Nie róbmy z tego wielkiego problemu.
Ale ja wiedziałam, że muszę być silna dla nich obojga. Wieczorem usiadłam przy łóżku Zosi.
– Córeczko, wiem, że czasem jest ci trudno przez to, że Staś jest taki duży…
Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Mamusiu, ja już nie chcę być mała…
Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że będę walczyć o jej poczucie wartości tak samo jak o zdrowie Stasia.
Minęły kolejne miesiące. Staś rósł jak na drożdżach, ale był zdrowy i szczęśliwy. Zosia powoli odzyskiwała pewność siebie – zapisaliśmy ją na balet i tam znalazła przyjaciółkę, która była jeszcze drobniejsza od niej.
Ale plotki wciąż krążyły po osiedlu. Czasem czułam się jak bohaterka taniego serialu – wszyscy wiedzieli lepiej ode mnie, co powinnam robić jako matka. Były dni, kiedy miałam ochotę zamknąć się w domu i nikogo nie wpuszczać.
Pewnego popołudnia przyszła do mnie sąsiadka Ania.
– Marta, przepraszam… Chciałam tylko powiedzieć, że podziwiam cię za to, jak sobie radzisz. Wiem, że ludzie gadają głupoty…
To jedno zdanie sprawiło, że poczułam się lżejsza. Może nie jestem idealną matką, ale robię wszystko najlepiej jak potrafię.
Dziś patrzę na Stasia i Zosię bawiących się razem w ogrodzie i zastanawiam się: czy kiedykolwiek przestanę martwić się o swoje dzieci? Czy matka może być naprawdę spokojna? A może właśnie te lęki są ceną miłości?
Czasem myślę: ile jeszcze razy będę musiała udowadniać światu – i sobie samej – że moja rodzina jest wystarczająco dobra taka jaka jest?