Mąż każe mi wynająć mieszkanie dla chorej mamy. Czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a rodziną?

— Nie wytrzymam tego dłużej, Anka! — głos Pawła odbił się echem po kuchni, gdy z trzaskiem odstawił kubek na blat. — Twoja mama nie może tu mieszkać. To nie jest dom opieki!

Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, próbując zmyć z talerzy tłuste ślady po rosole. Ale żaden płyn nie byłby w stanie zmyć napięcia, które narastało między nami od tygodni. Mama leżała w pokoju gościnnym, jej kaszel co chwilę przerywał ciszę. Od czasu udaru potrzebowała pomocy przy najprostszych czynnościach. Nie mogłam jej zostawić samej.

— Paweł, ona nie ma dokąd pójść — odpowiedziałam cicho, czując jak głos mi drży. — To moja mama. Nie mogę jej wyrzucić.

— A ja? — Paweł podszedł bliżej, ściszając głos, ale w jego oczach widziałam gniew i zmęczenie. — Myślisz o niej, ale o nas już nie. Od kiedy tu jest, nie mamy ani chwili dla siebie. Ja wracam z pracy i muszę słuchać jej narzekań, patrzeć jak płaczesz po nocach… To nie jest życie!

Wiedziałam, że ma rację. Nasze życie zmieniło się w ciągłą walkę o spokój i normalność. Każdy dzień zaczynał się od podania mamie leków, potem śniadanie, rehabilitacja, rozmowy z lekarzami, a wieczorem… wieczorem byłam już tak zmęczona, że nawet nie miałam siły przytulić się do Pawła.

— Może powinniśmy wynająć jej mieszkanie — rzucił Paweł po chwili ciszy. — Blisko nas, będziesz mogła ją odwiedzać codziennie. Ja pomogę finansowo. Ale nie chcę jej tutaj.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wynająć mieszkanie? Dla mamy? Sama? Przecież ona ledwo chodzi! Jak miałaby sobie poradzić?

— Nie stać nas na opiekunkę — szepnęłam. — A ty przecież pracujesz całymi dniami…

Paweł wzruszył ramionami.

— Może czas pomyśleć o sobie? O naszym małżeństwie? Ile jeszcze wytrzymamy?

Nie odpowiedziałam. W nocy długo leżałam bezsennie, wsłuchując się w oddech mamy i ciche chrapanie Pawła. Wspominałam dzieciństwo: mama zawsze była silna, sama mnie wychowywała po śmierci taty. Nigdy nie prosiła o pomoc. Teraz była bezradna jak dziecko.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Magda.

— Anka, musimy coś wymyślić — powiedziała od razu. — Paweł do mnie pisał…

— Pisał do ciebie?!

— Tak. Martwi się o ciebie. I o siebie też. Wiem, że jest ciężko… Może rzeczywiście spróbujemy znaleźć mamie jakieś miejsce? Może dom opieki?

Poczułam wściekłość.

— Dom opieki?! Magda, przecież ona by tam umarła z tęsknoty!

— Ale ty też się wykończysz! — krzyknęła siostra. — Nie możesz być wszystkim dla wszystkich!

Rozłączyłam się i rozpłakałam. Mama usłyszała moje łkanie.

— Córeczko…

Usiadłam przy niej na łóżku.

— Przepraszam, mamo… Nie wiem już co robić.

Mama pogładziła mnie po włosach.

— Nie chcę być ciężarem… Jeśli Paweł nie chce mnie tutaj…

— To nie tak! — przerwałam jej gwałtownie. — Po prostu jest mu trudno… Nam wszystkim jest trudno.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Paweł coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Ja starałam się być wszędzie naraz: w domu, u lekarza, przy mamie, przy dzieciach…

W końcu przyszedł dzień, kiedy Paweł postawił sprawę jasno.

— Albo wynajmujemy mamie mieszkanie i próbujemy ratować nasze małżeństwo, albo… ja się wyprowadzam.

Zamarłam. Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami.

Wieczorem zadzwoniłam do Magdy.

— Pomóż mi znaleźć mieszkanie dla mamy — powiedziałam przez łzy.

Znalazłyśmy kawalerkę na parterze niedaleko naszego bloku. Wynajęłyśmy ją razem, dzieląc się kosztami. Codziennie rano przed pracą szłam do mamy: robiłam jej śniadanie, rozmawiałam chwilę, potem biegłam do pracy i wracałam wieczorem na godzinę lub dwie.

Paweł był zadowolony. Zaczął się uśmiechać, zapraszać mnie na randki do kina czy na spacer nad Wisłę. Ale ja czułam pustkę. Mama płakała przez telefon: „Tak bardzo mi ciebie brakuje”.

Któregoś dnia przyszłam do niej wcześniej i zobaczyłam ją siedzącą przy oknie, zapatrzoną w szare podwórko.

— Mamo?

Odwróciła się powoli.

— Wiesz… czasem myślę, że lepiej byłoby już odejść niż być dla was ciężarem.

Serce mi pękło.

Wróciłam do domu i wybuchłam płaczem w ramionach Pawła.

— Nie umiem tak żyć! — krzyczałam przez łzy. — Rozrywam się na kawałki!

Paweł milczał długo.

— Może powinniśmy spróbować terapii rodzinnej? — zaproponował cicho.

Zgodziliśmy się oboje: ja i on poszliśmy na kilka spotkań z psychologiem. Rozmawialiśmy o granicach, o potrzebach każdego z nas. O tym, jak trudno być lojalnym wobec dwóch rodzin naraz: tej, z której się pochodzi i tej, którą się tworzy.

Dziś mama nadal mieszka sama, ale zatrudniłyśmy z Magdą opiekunkę na kilka godzin dziennie. Ja odwiedzam ją codziennie po pracy i w weekendy zabieram do nas na obiad. Z Pawłem odbudowujemy powoli nasze małżeństwo.

Ale czasem wciąż pytam siebie: czy naprawdę musiałam wybierać? Czy rodzina to zawsze wybór między jednym a drugim? Co byście zrobili na moim miejscu?