Niewdzięczny Spadkobierca: Historia Chciwości i Zemsty w Polskiej Rodzinie
— Nie możesz tego zrobić, Piotrze! — głos mojej matki drżał, kiedy po raz kolejny próbowała mnie przekonać, żebym nie oddawał ojca do domu opieki. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja czułem na sobie jej spojrzenie pełne rozczarowania i gniewu. — On cię wychował, poświęcił dla ciebie wszystko!
Zacisnąłem zęby. — Mamo, nie dam rady. Praca, dzieci, kredyt… Nie jestem w stanie się nim zajmować. Poza tym… — zawahałem się, ale musiałem to powiedzieć — przecież dom jest na mnie przepisany. Muszę o niego zadbać.
Wiedziałem, że to brzmi okrutnie. Ale od lat czułem się jak więzień własnej rodziny. Ojciec, Janusz, odkąd mama zmarła, coraz bardziej zamykał się w sobie. Był zgorzkniały, wiecznie narzekał, a ja miałem już dość jego pretensji i żalów. Chciałem żyć po swojemu. Chciałem wreszcie poczuć się wolny.
Gdy podpisałem papiery w domu opieki „Złota Jesień” na obrzeżach Poznania, czułem ulgę. Ojciec nie powiedział ani słowa. Patrzył tylko na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby wiedział coś, czego ja nie rozumiem. Przez chwilę miałem ochotę go przeprosić, ale szybko odgoniłem tę myśl.
Wróciłem do pustego domu i poczułem się… dziwnie. Cisza była inna niż zwykle. Przeszedłem się po pokojach, dotykając starych mebli, które pamiętały jeszcze czasy PRL-u. W salonie wisiał portret dziadka Władysława — ojca mojego ojca. Zawsze był dla mnie zagadką. Surowy, milczący, ale z jakimś błyskiem w oku.
Kilka dni później zadzwonił do mnie adwokat rodziny, mecenas Nowakowski.
— Panie Piotrze, musimy się spotkać w sprawie testamentu pańskiego dziadka.
Zdziwiłem się. Dziadek zmarł prawie rok temu i byłem przekonany, że wszystko zostało już dawno załatwione. Ale Nowakowski nalegał.
W kancelarii czekał już mój ojciec — wychudzony, zgarbiony, ale z tym samym przenikliwym spojrzeniem. Mecenas rozłożył papiery na stole.
— Pański dziadek zostawił bardzo szczegółowy testament — zaczął powoli. — Zastrzegł jednak pewien warunek…
Zamarłem. Warunek? Przecież dom już był przepisany na mnie!
— Otóż — kontynuował mecenas — całość majątku przechodzi na pana pod warunkiem… że przez rok będzie pan opiekował się swoim ojcem we wspólnym domu.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
— To jakiś żart? — wycedziłem przez zęby.
Ojciec uśmiechnął się gorzko.
— Dziadek wiedział, co robi. Zawsze powtarzał: „Rodzina to nie tylko pieniądze”.
Przez chwilę miałem ochotę rzucić wszystko i wyjść. Ale wizja utraty domu i pieniędzy była zbyt bolesna. Zgodziłem się.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Ojciec był uparty jak osioł. Nie chciał jeść, nie chciał rozmawiać. Czułem się jak więzień we własnym domu. Dzieci patrzyły na mnie z wyrzutem, żona coraz częściej zamykała się w sypialni.
Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę mojej córki Zosi z dziadkiem:
— Dziadku, dlaczego tata jest taki smutny?
Ojciec westchnął ciężko.
— Bo czasem człowiek myśli, że pieniądze są ważniejsze od ludzi. A potem zostaje sam.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Zacząłem przypominać sobie dzieciństwo — wspólne wyprawy na ryby, święta przy jednym stole… Kiedy to wszystko się skończyło?
Z czasem coś zaczęło się zmieniać. Ojciec otworzył się na wnuki. Zaczął opowiadać im historie z młodości, pokazywał stare zdjęcia. Ja też zacząłem z nim rozmawiać — najpierw niechętnie, potem coraz częściej.
Pewnej nocy usiadłem obok niego w kuchni.
— Tato… przepraszam.
Spojrzał na mnie długo.
— Lepiej późno niż wcale, Piotrze.
Rok minął szybciej niż myślałem. Kiedy mecenas Nowakowski wręczył mi klucze do domu i dokumenty potwierdzające własność majątku, poczułem… pustkę.
Ojciec odszedł kilka miesięcy później. W testamencie zostawił mi list:
„Synu,
Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że przeszedłeś próbę. Pamiętaj: rodzina to największy skarb. Nie zmarnuj tego.”
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę na swoje dzieci. Czy ja też zostanę kiedyś oceniony przez nich tak surowo? Czy potrafię być lepszym ojcem niż mój własny?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy pieniądze naprawdę są warte tego wszystkiego?