Mój syn chce poślubić sąsiadkę, a ja nie potrafię się z tym pogodzić – czy jestem złą matką?

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – głos Bartka drżał, a ja już wiedziałam, że to nie będzie zwykła rozmowa. Stał w progu kuchni, z rękami w kieszeniach, jakby szukał w nich odwagi. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet, jakby chciały zagłuszyć ciszę, która zapadła między nami.

– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć niepokój. Ostatnio był jakiś inny – zamyślony, nieobecny. Bałam się, że coś ukrywa.

– Oświadczyłem się Julce. Zgodziła się. Chcemy się pobrać jeszcze w tym roku.

Poczułam, jak świat zaczyna wirować. Julka? Ta sama dziewczyna z naprzeciwka, z którą bawił się w piaskownicy? Ta, która zawsze była dla mnie jak córka sąsiadów, a nie kandydatka na moją synową? Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Bartek… jesteś pewien? Przecież dopiero co skończyłeś studia. Nie masz jeszcze stałej pracy…

– Mamo, wiem, co robię. Kocham ją. – Jego oczy były pełne determinacji i czegoś jeszcze – może lęku przed moją reakcją?

Nie potrafiłam się uśmiechnąć. Zamiast tego poczułam w sercu ciężar. Przypomniałam sobie wszystkie lata starań o dziecko – te nieprzespane noce, łzy po kolejnych nieudanych próbach in vitro, ciche modlitwy i rozpaczliwe nadzieje. Bartek był naszym cudem. Kiedy w końcu pojawił się na świecie, przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by był szczęśliwy.

Ale czy to jest szczęście? Czy naprawdę wie, czego chce?

Wieczorem długo rozmawiałam z mężem. Andrzej był spokojniejszy ode mnie.

– Daj mu szansę. Przecież Julka to porządna dziewczyna – powiedział.

– Ale oni są tacy młodzi! Nie mają doświadczenia… A jej rodzina? Pamiętasz te awantury u nich w domu? Jej ojciec pił…

– To nie jej wina. Poza tym ona już dawno się od tego odcięła.

Nie mogłam spać tej nocy. Wpatrywałam się w sufit i czułam narastający lęk. Bałam się o Bartka – o to, że powieli nasze błędy, że będzie cierpiał przez pochopne decyzje. Bałam się też o siebie – że stracę go na zawsze.

Następnego dnia spotkałam Julkę na klatce schodowej. Była uśmiechnięta, promieniała szczęściem.

– Dzień dobry, pani Aniu! – zawołała radośnie.

– Dzień dobry… – odpowiedziałam chłodno, choć serce mi pękało.

– Bartek mówił mi, że pani się martwi… Proszę się nie bać. Kocham go i zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.

Patrzyłam na nią i widziałam w niej siebie sprzed lat – młodą dziewczynę pełną marzeń i wiary w lepsze jutro. Ale życie nauczyło mnie ostrożności. Wiedziałam, jak łatwo można się sparzyć.

Wkrótce zaczęły się przygotowania do ślubu. W domu panowała napięta atmosfera. Bartek coraz częściej unikał rozmów ze mną. Czułam się odsunięta na bok. Próbowałam rozmawiać z nim spokojnie:

– Synku, czy nie lepiej poczekać jeszcze rok? Ustabilizować się zawodowo?

– Mamo, dlaczego nie możesz po prostu się cieszyć? Zawsze mówiłaś, że najważniejsze jest szczęście…

– Boję się o ciebie…

– To nie jest twoje życie! – wykrzyknął i trzasnął drzwiami.

Płakałam długo tego wieczoru. Andrzej próbował mnie pocieszyć:

– On musi sam popełniać swoje błędy. Nie możemy go trzymać pod kloszem.

Ale ja nie potrafiłam odpuścić. Czułam się zdradzona przez własne dziecko. Czy naprawdę byłam tak złą matką?

Kilka dni później przyszła do mnie matka Julki – pani Teresa. Usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i spojrzała mi prosto w oczy.

– Aniu, wiem, że masz wątpliwości. Ja też je miałam… Ale nasze dzieci są dorosłe. Musimy im zaufać.

– Boję się o nich…

– Ja też. Ale może razem będzie im łatwiej niż nam?

Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama ze swoimi lękami. Że każda matka boi się o swoje dziecko – niezależnie od tego, ile ma lat.

Dzień ślubu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Patrzyłam na Bartka stojącego przy ołtarzu i czułam dumę pomieszaną z żalem. Kiedy spojrzał na mnie z uśmiechem i ścisnął moją dłoń przed wejściem do kościoła, poczułam łzy napływające do oczu.

Po wszystkim podeszła do mnie Julka.

– Dziękuję za wszystko, pani Aniu… Mam nadzieję, że kiedyś mnie pani zaakceptuje.

Objęłam ją bez słowa. Może to był początek nowego rozdziału?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można przygotować dziecko na życie? Czy matczyna miłość to troska czy kontrola? Może powinnam nauczyć się puszczać wolno… Ale czy potraficie to zrobić?