Niechciane marzenie: Kiedy on nie chce dziecka, a ja nie potrafię przestać marzyć

— Znowu zaczynasz? — Michał rzucił kubkiem na blat tak mocno, że kawa rozlała się na biały obrus. — Ile razy mamy o tym rozmawiać?

Zamarłam z łyżką w dłoni. W kuchni pachniało świeżo upieczonym chlebem, a za oknem padał ciepły, majowy deszcz. Ale w środku czułam tylko chłód. — Michał, ja nie zaczynam. Ja po prostu… Ja już nie mogę udawać, że mi to obojętne.

— Przecież mamy wszystko! — podniósł głos. — Mamy siebie, mamy mieszkanie, podróżujemy, śmiejemy się. Po co ci dziecko? Przecież wiesz, że nie chcę.

Od pięciu lat byłam żoną Michała. Znaliśmy się od studiów, zakochaliśmy się w sobie na pierwszym roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. On był duszą towarzystwa, ja raczej cicha i zamknięta w sobie. On przyciągał ludzi jak magnes, ja zawsze czułam się przy nim bezpieczna. Przez lata wydawało mi się, że jesteśmy idealni. Ale od dwóch lat moje serce coraz bardziej domagało się czegoś więcej.

Dziecka.

Najpierw były to tylko ciche myśli, potem rozmowy z przyjaciółkami. W końcu zaczęłam mówić o tym Michałowi. Najpierw żartem, potem coraz poważniej. On zawsze zbywał temat śmiechem albo zmieniał temat. Ale dziś… dziś już nie mogłam dłużej milczeć.

— Bo chcę być mamą — wyszeptałam. — Chcę czuć, jak rośnie we mnie nowe życie. Chcę patrzeć, jak nasze dziecko stawia pierwsze kroki, mówi pierwsze słowa…

Michał spojrzał na mnie z mieszaniną złości i bezradności. — A ja nie chcę tego wszystkiego stracić! Nie chcę rezygnować z siebie, z nas! Dziecko wszystko zmieni. Zobacz na Kasię i Tomka — ledwo mają czas na kawę, ciągle zmęczeni, wiecznie kłócą się o pieluchy i kaszki.

— Ale oni są szczęśliwi…

— Ty tego nie rozumiesz! — przerwał mi gwałtownie. — Ja nie chcę być ojcem. Nigdy tego nie chciałem.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach. Nie przed samotnością czy zmianą życia, ale przed tym, że nasze drogi naprawdę mogą się rozejść.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ja coraz częściej płakałam po nocach, Michał wracał późno z pracy albo wychodził do znajomych. W domu panowała cisza, której nie dało się już zagłuszyć nawet najgłośniejszą muzyką.

Moja mama dzwoniła codziennie.

— Aniu, co się dzieje? — pytała z troską.

— Nic, mamo… Po prostu jestem zmęczona.

Ale ona wiedziała. Matki zawsze wiedzą.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Koleżanki opowiadały o swoich dzieciach, pokazywały zdjęcia z przedszkola. Czułam ukłucie zazdrości i żalu. Zaczęłam unikać spotkań towarzyskich, bo wszyscy pytali: „A wy kiedy?”

Pewnego wieczoru Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał.

— Aniu… Ja cię kocham — powiedział cicho. — Ale nie mogę ci dać tego, czego pragniesz najbardziej.

Łzy napłynęły mi do oczu.

— A ja nie potrafię przestać tego pragnąć…

— Może powinniśmy…

Nie dokończył. Nie musiał.

Przez kolejne dni próbowałam sobie wyobrazić życie bez niego. Bez jego śmiechu, bez naszych wspólnych poranków, bez jego ramion wokół mojej talii. Ale za każdym razem widziałam też siebie za dziesięć lat — samotną, z pustką w sercu, której nic nie jest w stanie wypełnić.

W końcu podjęliśmy decyzję. Rozstaliśmy się spokojnie, bez krzyków i oskarżeń. Michał spakował walizkę i wyprowadził się do kolegi. Ja zostałam sama w naszym mieszkaniu.

Pierwsze tygodnie były koszmarem. Budziłam się w środku nocy i przez chwilę łudziłam się, że to tylko zły sen. Ale łóżko było zimne i puste.

Mama przyjechała do mnie na weekend.

— Czasem trzeba wybrać siebie — powiedziała cicho, głaszcząc mnie po włosach jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się ze znajomymi z pracy. Z czasem ból zaczął słabnąć.

Minął rok od naszego rozstania. Dziś wiem, że podjęłam właściwą decyzję — dla siebie i dla Michała. On znalazł kogoś nowego; widziałam go raz przypadkiem w kawiarni na Mokotowie. Uśmiechnął się do mnie smutno i skinął głową.

A ja? Nadal marzę o dziecku. Może kiedyś spotkam kogoś, kto będzie chciał tego samego co ja. Może będę musiała pogodzić się z samotnym macierzyństwem albo innym scenariuszem życia.

Ale wiem jedno: nie można rezygnować z własnych marzeń tylko po to, by zatrzymać przy sobie drugiego człowieka.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę kochać kogoś i jednocześnie pozwolić mu odejść? Czy pragnienia serca są ważniejsze niż miłość? Co wy byście zrobili na moim miejscu?