Trudny wybór: Dlaczego zdecydowałam się nie przekazać spadku synowi

– Mamo, nie możesz mi tego zrobić! – głos Pawła drżał, a w oczach miał łzy. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści wbijał w uda.

Patrzyłam na niego, na mojego dorosłego syna, który kiedyś był moim oczkiem w głowie. Teraz czułam się jak sędzia, który właśnie wydał wyrok. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak do tego doszło? Jak to możliwe, że matka musi wybierać między własnymi dziećmi?

Zawsze byłam silna. Musiałam być. Po rozwodzie z Markiem zostałam sama z dwójką dzieci i alimentami, które czasem przychodziły, a czasem nie. Marek był dobrym człowiekiem, ale nieodpowiedzialnym ojcem. Potrafił zadzwonić w środku nocy i przepraszać za wszystko, co zrobił – i za to, czego nie zrobił. Ale przeprosiny nie opłacały rachunków.

Paweł był moim pierwszym dzieckiem. Urodziłam go mając 23 lata, jeszcze zanim skończyłam studia. Pamiętam, jak trzymałam go pierwszy raz na rękach – taki malutki, bezbronny, a ja obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy. Kiedy trzy lata później urodziła się Ania, byłam już bardziej doświadczona, ale też bardziej zmęczona życiem.

Dzieci dorastały w cieniu naszych problemów finansowych. Często musiałam wybierać: nowe buty dla Ani czy podręczniki dla Pawła? Czasem płakałam nocami, żeby rano wstać z uśmiechem i udawać przed nimi, że wszystko jest w porządku.

Paweł od zawsze miał trudny charakter. Był uparty jak osioł – po ojcu. W szkole sprawiał kłopoty: bójki, wagary, a potem pierwsze papierosy i alkohol. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, prosić o pomoc psychologa. Ale Paweł zamykał się w sobie coraz bardziej.

Ania była inna. Cicha, spokojna, zawsze gotowa pomóc. To ona sprzątała po obiedzie, pomagała mi w zakupach i opiekowała się młodszymi kuzynami. Czasem miałam wyrzuty sumienia, że więcej uwagi poświęcam Pawłowi – bo wymagał tego jego charakter – a Ania po prostu była… dobra.

Kiedy Paweł skończył 18 lat, wyprowadził się z domu. Myślałam wtedy: może to dobrze? Może dorosłość go czegoś nauczy? Przez jakiś czas było lepiej – znalazł pracę w magazynie, wynajął pokój z kolegą. Ale potem zaczęły się telefony: „Mamo, pożyczysz mi na czynsz?”, „Mamo, potrzebuję na jedzenie”. Zawsze dawałam. Nawet jeśli sama musiałam odmawiać sobie wszystkiego.

Ania poszła na studia do Warszawy. Dostała stypendium naukowe i pracowała wieczorami jako kelnerka. Rzadko prosiła mnie o pomoc finansową – raczej dzwoniła zapytać, jak się czuję albo czy nie potrzebuję czegoś ze stolicy.

Czas płynął. Ja pracowałam jako księgowa w małej firmie budowlanej. Nie zarabiałam dużo, ale wystarczało na skromne życie. Odkładałam każdy grosz – na czarną godzinę i na przyszłość dzieci.

Wszystko zmieniło się dwa lata temu. Zdiagnozowano u mnie raka piersi. Świat mi się zawalił. Bałam się śmierci – ale jeszcze bardziej bałam się zostawić dzieci bez wsparcia.

Paweł przyjechał do szpitala raz – przyniósł kwiaty i czekoladki. Siedział przy łóżku przez pół godziny, potem powiedział: „Muszę lecieć, mam robotę”. Ania była ze mną codziennie. Przynosiła domowe jedzenie, czytała mi książki i trzymała za rękę podczas chemii.

Po operacji wróciłam do domu słabsza niż kiedykolwiek. Paweł zadzwonił kilka razy – zawsze z pytaniem o pieniądze. Ania przyjeżdżała co weekend, sprzątała mieszkanie i gotowała obiady na cały tydzień.

Wtedy zaczęłam myśleć o testamencie. Miałam niewiele: dwupokojowe mieszkanie w bloku na Pradze i trochę oszczędności na koncie. Wiedziałam jedno: nie mogę zostawić Ani bez wsparcia. To ona była przy mnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam.

Rozmowa z Pawłem była najtrudniejsza w moim życiu.

– Mamo, przecież jestem twoim synem! – krzyczał.
– Jesteś moim synem i zawsze będziesz – odpowiedziałam cicho. – Ale musisz zrozumieć… Ania nigdy mnie nie zawiodła.
– A ja? Ja cię zawiodłem? Bo miałem trudniej? Bo nie byłem taki idealny jak ona?
– Nie chodzi o ideały – westchnęłam ciężko. – Chodzi o odpowiedzialność. O to, kto naprawdę jest rodziną wtedy, kiedy jest najgorzej.

Paweł wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż drgnęły szyby w oknach.

Przez kilka dni nie spałam po nocach. Rozważałam wszystko jeszcze raz: czy jestem sprawiedliwa? Czy matka powinna wybierać między dziećmi? Czy Paweł jeszcze się zmieni?

Ania dowiedziała się o wszystkim przypadkiem – znalazła dokumenty u mnie na biurku.

– Mamo… nie chcę być powodem waszego konfliktu – powiedziała cicho.
– Kochanie… Ty jesteś powodem mojego spokoju – odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Wiedziałam jednak, że tej decyzji nie da się już cofnąć.

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Paweł przestał się odzywać. Słyszałam od znajomych, że wyjechał do Niemiec za pracą. Ania odwiedza mnie regularnie – czasem przyjeżdża z narzeczonym i planują ślub.

Często siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o Pawle – czy jest szczęśliwy? Czy kiedyś mi wybaczy? Czy ja sama sobie wybaczę?

Może matka nigdy nie powinna wybierać między dziećmi… Ale czy można kochać tak samo kogoś, kto cię rani i kogoś, kto cię ratuje?

Czy wy bylibyście w stanie podjąć taką decyzję? Czy można być sprawiedliwym rodzicem?