Zazdrość na weselu mojej siostry: Jak faworyzowanie przez ojczyma rozdarło moją rodzinę

— Nie przesadzaj, Marto, przecież to jej wielki dzień! — głos mamy odbijał się echem w mojej głowie, gdy stałam w kuchni, ściskając szklankę tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przez uchylone drzwi widziałam, jak ojczym — przepraszam, „tata” — śmieje się z Anią, moją młodszą siostrą, i podaje jej kolejną kopertę z pieniędzmi na wesele.

Wiedziałam, że powinnam się cieszyć. W końcu to ślub mojej siostry. Ale od miesięcy czułam się jak cień w tym domu. Każda rozmowa kręciła się wokół Ani: jej sukni, jej menu, jej planów na podróż poślubną. A ja? Ja byłam tą starszą córką, która „jakoś sobie poradzi”.

Pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się prawdy. Miałam dwanaście lat i podsłuchałam rozmowę mamy z babcią. „Marta nigdy nie powinna się dowiedzieć, że Andrzej nie jest jej ojcem” — szeptała mama. Przez kilka dni chodziłam jak struta, aż w końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam Andrzeja — mojego ojczyma — czy to prawda. Usiadł wtedy obok mnie na łóżku i powiedział: „Nie jestem twoim biologicznym ojcem, ale kocham cię jak własną córkę”. Wtedy mu uwierzyłam.

Ale teraz, patrząc na to, jak z czułością poprawia welon Ani i mówi jej, że jest najpiękniejszą panną młodą na świecie, czuję się jak intruz. Jakby moja obecność była tylko tolerowana.

— Martuś, możesz mi pomóc z winietkami? — Ania wpadła do kuchni z naręczem karteczek.

— Jasne — odpowiedziałam automatycznie, choć miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić.

— Tato powiedział, że jeśli czegoś mi zabraknie, mam się do niego zgłosić. Nawet zaoferował, że opłaci nam podróż poślubną do Grecji! — Ania aż promieniała.

— Super — wycedziłam przez zęby.

— A ty? — zapytała nagle. — On ci kiedyś coś takiego zaproponował?

Zawahałam się. Przypomniałam sobie swoje własne wesele sprzed trzech lat. Andrzej wręczył mi wtedy kopertę z pieniędzmi i powiedział: „Mam nadzieję, że wystarczy na coś ładnego do mieszkania”. Nie było mowy o podróży poślubnej ani o żadnych dodatkowych prezentach.

— Nie — odpowiedziałam cicho.

Ania spojrzała na mnie z zakłopotaniem i szybko zmieniła temat.

Wieczorem usłyszałam rozmowę rodziców w salonie.

— Marta znowu chodzi naburmuszona — westchnęła mama.

— Zawsze była bardziej zamknięta w sobie — odpowiedział Andrzej. — Ania to co innego, ona potrzebuje więcej wsparcia.

Zacisnęłam pięści. Czyli to dlatego? Bo jestem „zamknięta w sobie”? Bo nauczyłam się radzić sobie sama?

Następnego dnia podczas rodzinnego obiadu temat znów wrócił do ślubu Ani. Andrzej opowiadał o tym, jak zamierza poprowadzić ją do ołtarza i jak bardzo jest z niej dumny. W pewnym momencie spojrzał na mnie i rzucił:

— Marta, a ty pamiętasz swój ślub? Ależ to już tyle lat minęło!

— Tak, pamiętam — odpowiedziałam chłodno.

— No widzisz? Każdy ma swoje piękne chwile — dodał i wrócił do rozmowy z Anią.

Po obiedzie wyszłam na balkon i zadzwoniłam do przyjaciółki.

— Czuję się jak powietrze — powiedziałam przez łzy. — Jakby moje uczucia nikogo nie obchodziły.

— Może powinnaś z nim porozmawiać? — zaproponowała Magda.

— Po co? On i tak uważa, że Ania jest bardziej wrażliwa i zasługuje na wszystko.

Przez kolejne dni próbowałam nie zwracać uwagi na przygotowania do wesela. Ale im bliżej było uroczystości, tym bardziej bolało mnie serce. Czułam się coraz bardziej wykluczona.

W dniu ślubu Ania wyglądała przepięknie. Andrzej stał obok niej dumny jak paw. Gdy prowadził ją do ołtarza, łzy napłynęły mi do oczu — ale nie ze wzruszenia. Z żalu i zazdrości.

Po ceremonii podszedł do mnie Andrzej.

— Marto, wszystko w porządku?

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— Dlaczego nigdy nie traktowałeś mnie tak jak Ani?

Zaskoczenie przemknęło po jego twarzy.

— O czym ty mówisz?

— O tym, że dla niej jesteś gotów zrobić wszystko. A ja zawsze byłam tą silną, która nie potrzebuje niczego więcej niż koperty z pieniędzmi.

Zamilkł na chwilę.

— Myślałem… Myślałem, że właśnie tego potrzebujesz. Że nie chcesz być rozpieszczana.

— Chciałam tylko być dla ciebie ważna — wyszeptałam i odeszłam.

Przez resztę wieczoru czułam się jak widmo. Wszyscy świętowali szczęście Ani, a ja walczyłam ze łzami.

Dziś minęły już dwa tygodnie od tamtego dnia. Andrzej próbował się ze mną kontaktować, ale nie odebrałam telefonu. Nie wiem jeszcze, czy potrafię mu wybaczyć. Może kiedyś zrozumie, ile bólu potrafi sprawić zwykłe faworyzowanie jednego dziecka nad drugim.

Czy naprawdę miłość rodzica musi być warunkowa? A może to ja za bardzo pragnę bycia zauważoną?