Dwa lata ciszy: Moja córka nie chce mnie znać. Czy jeszcze kiedyś się odezwie?

– Ela, a może zadzwonisz do niej jeszcze raz? – zapytała mnie sąsiadka, Ania, kiedy po raz kolejny siedziałyśmy przy herbacie w mojej kuchni. Jej głos był cichy, pełen troski, ale ja tylko pokręciłam głową i spojrzałam przez okno na szare, listopadowe niebo.

– Nie odbiera. Od dwóch lat nie odebrała ani razu – odpowiedziałam, czując jak w gardle rośnie mi gula. – Nawet nie wiem, czy wciąż ma ten sam numer.

Cisza między nami była ciężka. Ania odwróciła wzrok, a ja znów poczułam ten znajomy ból – jakby ktoś wyciął ze mnie kawałek serca i zostawił pustą dziurę.

Mam na imię Elżbieta. Mam 68 lat i od dwóch lat żyję w świecie, w którym moja córka, Kasia, przestała istnieć. Przynajmniej dla mnie. Dla innych pewnie żyje normalnie – pracuje w Warszawie, ma swoje życie, znajomych, może nawet kogoś kocha. Ale dla mnie… dla mnie jest tylko wspomnieniem.

Wszystko zaczęło się od tej jednej kłótni. Takiej, która wydaje się zwykła, a potem okazuje się początkiem końca. Była jesień, Kasia przyjechała na weekend do domu w Poznaniu. Zawsze była ambitna, niezależna – od dziecka wiedziała, czego chce. Ja… ja byłam matką z innej epoki. Wychowana w przekonaniu, że dzieci trzeba chronić przed błędami, nawet jeśli to oznacza narzucanie im własnej woli.

– Mamo, nie chcę już wracać do tego tematu – powiedziała wtedy Kasia, patrząc na mnie z wyrzutem.

– Ale musisz zrozumieć, że to dla twojego dobra! – podniosłam głos. – Ten twój Michał… on cię tylko wykorzystuje! Przecież widzę, jak na ciebie patrzy!

Kasia zacisnęła usta i spojrzała na mnie tak, jakby widziała obcą osobę.

– Mamo, mam trzydzieści dwa lata. Sama wiem, co robię.

– Nie pozwolę ci popełnić tych samych błędów co ja! – krzyknęłam wtedy. – Nie będziesz całe życie żałować!

Wybiegła z domu trzaskając drzwiami. Myślałam, że wróci wieczorem albo rano. Ale nie wróciła. Zadzwoniłam do niej następnego dnia – nie odebrała. Pisałam SMS-y – żadnej odpowiedzi. Tydzień później dowiedziałam się od sąsiadki, że widziała ją na dworcu z walizką.

Od tamtej pory minęły dwa lata.

Przez pierwsze miesiące próbowałam wszystkiego: dzwoniłam codziennie, pisałam listy, prosiłam wspólnych znajomych o pomoc. Nikt nie wiedział nic konkretnego albo nie chciał mi powiedzieć. W końcu przestałam pytać – czułam się jak intruz we własnym życiu.

Każdego dnia budzę się z nadzieją, że może dziś zadzwoni telefon. Może dostanę SMS-a: „Mamo, wszystko w porządku”. Ale telefon milczy. Czasem łapię się na tym, że rozmawiam z Kasią w myślach:

– Kasiu, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? Przecież jestem twoją matką…

Odpowiedź nigdy nie przychodzi.

Ania często mnie odwiedza. Przynosi ciasto drożdżowe albo sernik i opowiada o swoich wnukach. Słucham jej z uśmiechem, ale w środku czuję zazdrość i żal. Dlaczego innym się udaje? Dlaczego ja muszę być sama?

Czasem wracam myślami do dzieciństwa Kasi. Była taka radosna, ciekawa świata… Pamiętam jej pierwsze kroki, pierwszy dzień w przedszkolu, maturę. Zawsze byłam przy niej – może za bardzo? Może za bardzo chciałam ją chronić?

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stary list od Kasi:

„Mamo,
Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Wiem, że czasem trudno nam się dogadać, ale kocham cię bardzo.”

Czytam te słowa codziennie przed snem. To jedyne, co mi po niej zostało.

Ostatnio zaczęłam chodzić na spacery po parku Cytadela. Siadam na ławce i obserwuję młode matki z dziećmi. Słyszę ich śmiech i czuję ukłucie zazdrości. Czasem wyobrażam sobie, że Kasia siedzi obok mnie i opowiada o swoim życiu.

W święta jest najgorzej. Stawiam dwa talerze na stole – dla siebie i dla niej. Może kiedyś wróci? Może kiedyś usiądziemy razem przy herbacie i powiemy sobie wszystko?

Czasem myślę o tym, co bym jej powiedziała:

– Kasiu, przepraszam. Przepraszam za wszystko. Za to, że chciałam cię chronić przed światem zamiast pozwolić ci żyć po swojemu.

Ale ona tego nie słyszy.

Ania mówi mi czasem:

– Ela, może napisz jeszcze jeden list? Nawet jeśli go nie przeczyta… może poczuje?

Zastanawiam się nad tym każdego dnia. Czy jeszcze mam prawo próbować? Czy powinnam dać jej spokój?

Wieczorami patrzę na zdjęcie Kasi stojące na komodzie i pytam siebie:

Czy matka może przestać kochać swoje dziecko? Czy dziecko może naprawdę zapomnieć o matce?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?