Obietnica, która złamała rodzinę: Historia o domu, który miał być naszym nowym początkiem

– Mamo, ale przecież obiecałaś… – mój głos drżał, a w gardle czułam narastającą gulę. Stałam w kuchni, w tym samym miejscu, gdzie jeszcze kilka miesięcy temu razem z mamą piekłyśmy sernik na moje zaręczyny. Teraz patrzyła na mnie z chłodnym spokojem, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.

– Marto, sytuacja się zmieniła. – Jej ton był stanowczy, niemal obcy. – Muszę pomyśleć o sobie. Po tylu latach… – urwała, jakby szukała słów, które nie zranią mnie jeszcze bardziej.

Nie mogłam uwierzyć. Przez całe narzeczeństwo powtarzała mi i Piotrowi: „Po ślubie dom jest wasz. Ja i tata przeniesiemy się do mieszkania po babci.” Planowaliśmy wszystko: gdzie postawimy łóżko, jak przemalujemy ściany w salonie, nawet jaką firankę powiesimy w kuchni. Piotr był zachwycony – dom z ogrodem na obrzeżach Krakowa to było spełnienie naszych marzeń.

A teraz? Mama ogłosiła rozwód. Tata wyprowadził się do wynajętej kawalerki na drugim końcu miasta. A ona… ona postanowiła zostać w domu. Naszym domu.

Pamiętam dzień, kiedy powiedziała mi o rozwodzie. Siedziałyśmy przy stole, a ona gładziła palcami kubek z herbatą.

– Marta, ja już nie mogę tak żyć. Z twoim ojcem… od lat to tylko pozory. Muszę coś zmienić.

Wtedy jeszcze jej współczułam. Rozumiałam, że czasem trzeba zacząć od nowa. Ale nie sądziłam, że jej „nowe życie” oznacza dla mnie początek końca wszystkiego, co znałam.

Piotr próbował mnie pocieszać:

– Kochanie, damy radę. Może znajdziemy coś swojego?

Ale ja nie chciałam „czegoś swojego”. Chciałam tego domu. Tych wspomnień. Tych ścian, które znały moje dzieciństwo.

Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche pretensje:

– Mamo, przecież obiecałaś…
– Marta, nie rozumiesz. To mój dom. Przez lata wszystko było dla was. Teraz chcę pomyśleć o sobie.

Potem coraz głośniejsze awantury:

– Jak możesz być taka samolubna?!
– Samolubna? A kto przez dwadzieścia pięć lat sprzątał po waszym bałaganie? Kto rezygnował z siebie?

Tata milczał. Kiedy zadzwoniłam do niego z płaczem, tylko westchnął:

– Marto, nie mieszaj się w to. To sprawa między mną a twoją matką.

Ale dla mnie to była sprawa mojego życia.

Przez kilka tygodni żyliśmy z Piotrem na walizkach u jego rodziców w Nowej Hucie. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że mama zadzwoni i powie: „Przemyślałam to. Dom jest wasz.” Ale telefon milczał.

W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanki pytały:

– Marta, wszystko w porządku?

Uśmiechałam się sztucznie:

– Tak, po prostu dużo na głowie.

Ale prawda była taka, że czułam się zdradzona przez najbliższą osobę.

Pewnego wieczoru Piotr wrócił z pracy i rzucił klucze na stół:

– Tak dłużej nie możemy żyć. Musisz pogadać z mamą jeszcze raz.

Zebrałam się na odwagę i pojechałam do domu rodzinnego. Mama siedziała w salonie z kieliszkiem wina i książką.

– Mamo…
– Wiem po co przyszłaś – przerwała mi bez podnoszenia wzroku znad książki.
– Chcę tylko zrozumieć… Dlaczego?
– Bo przez całe życie robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. Teraz chcę mieć coś swojego. Ten dom to jedyna rzecz, która mi została po tym wszystkim.
– Ale przecież obiecałaś!
– Ludzie zmieniają zdanie, Marta.

Wyszłam trzaskając drzwiami. Czułam się jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę.

Następne tygodnie były jak życie w zawieszeniu. Piotr coraz częściej milczał przy kolacji. Jego mama zaczęła rzucać aluzje:

– Może powinniście poszukać czegoś na swoim?

Czułam się jak intruz we własnym życiu.

W końcu podjęliśmy decyzję: wynajmiemy małe mieszkanie na Prądniku Czerwonym. Nie było tam ogrodu ani przestrzeni na nasze marzenia. Ale była cisza i spokój.

Przeprowadzka bolała bardziej niż myślałam. Pakując rzeczy do kartonów, płakałam nad każdym zdjęciem z dzieciństwa. Piotr tulił mnie mocno:

– Zbudujemy własny dom, zobaczysz.

Ale ja nie chciałam nowego domu. Chciałam odzyskać stary.

Z czasem nauczyłam się żyć bez niego. Ale rana została.

Mama czasem dzwoniła:

– Jak się czujesz?
– Dobrze – kłamałam.
– Może wpadniecie na obiad?
– Może…

Ale nie potrafiłam przekroczyć progu tego domu bez łez.

Tata znalazł sobie nową partnerkę. Mama zaczęła podróżować po Europie z koleżankami z pracy. Ja i Piotr… zaczęliśmy budować coś swojego od zera.

Czasem myślę: czy można wybaczyć matce złamaną obietnicę? Czy dom to tylko ściany i dach – czy może jednak coś więcej? Czy wy też kiedyś musieliście pogodzić się z utratą czegoś, co wydawało się wasze na zawsze?