Córka i zięć pod moim dachem: Czy to jeszcze mój dom?
— Mamo, możesz trochę ciszej zamykać drzwi? — głos Pawła, mojego zięcia, rozległ się z gabinetu, zanim jeszcze zdążyłam postawić zakupy na kuchennym stole. Zamarłam w pół kroku. To już trzeci raz dzisiaj. Wczoraj przewróciłam kubek, przedwczoraj zapomniałam wyłączyć czajnik. Wszystko przeszkadza Pawłowi, bo pracuje zdalnie i prowadzi ważne spotkania online. A ja? Ja czuję się jak cień we własnym domu.
Kiedy Ania, moja jedyna córka, powiedziała mi, że zamierzają z Pawłem wziąć ślub, byłam szczęśliwa. Chciałam im pomóc. Sprzedałam nasze duże, trzy pokojowe mieszkanie na Mokotowie i dołożyłam oszczędności, żeby mogli kupić coś swojego. Ale ceny mieszkań w Warszawie są kosmiczne. Zdecydowali się zamieszkać ze mną na jakiś czas, żeby odkładać pieniądze. „To tylko na chwilę, mamo” — zapewniała Ania. „Zobaczysz, będzie nam dobrze razem!”
Na początku cieszyłam się, że nie będę sama. Po śmierci męża dom wydawał się pusty i zimny. Myślałam, że wspólne obiady, rozmowy przy herbacie i śmiech Ani rozświetlą moje dni. Ale rzeczywistość okazała się inna.
Paweł od rana do wieczora siedzi w naszym dawnym salonie — teraz jego biurze — i prowadzi spotkania na Teamsach. Każdy szmer, każdy krok po korytarzu to dla niego powód do irytacji. Nawet kiedy gotuję obiad, muszę uważać, żeby nie hałasować garnkami. Czasem mam wrażenie, że oddycham za głośno.
Ania wraca późno z pracy, zmęczona i rozdrażniona. Zamiast rozmowy słyszę tylko: „Mamo, daj Pawłowi trochę spokoju, on ma teraz trudny projekt” albo „Mamo, możesz nie odkurzać po południu?”. Nawet mój ulubiony serial oglądam na słuchawkach.
Pewnego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i łzami w oczach. Przypomniałam sobie czasy, gdy Ania była mała — biegała po mieszkaniu, śmiała się, a ja nigdy nie narzekałam na hałas. Teraz muszę się skradać jak złodziej.
Wczoraj przelała się czara goryczy. Chciałam upiec szarlotkę — ulubione ciasto Ani z dzieciństwa. Paweł wybiegł z gabinetu z miną obrażonego dziecka:
— Czy naprawdę musisz używać miksera TERAZ? Mam ważną prezentację!
— To jest też mój dom — odpowiedziałam cicho, ale on już wrócił do siebie.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i poprosiłam Anię o rozmowę.
— Córeczko… Ja już nie daję rady tak żyć. Czuję się jak intruz we własnym domu. Wszystko przeszkadza Pawłowi, a ja nie mogę nawet spokojnie ugotować obiadu czy obejrzeć telewizji.
Ania spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem:
— Mamo, przecież to tylko na chwilę… Paweł naprawdę ma teraz ciężki okres w pracy. Musimy zaoszczędzić jeszcze kilka miesięcy.
— Ale ja też tu mieszkam! — głos mi się załamał. — Sprzedałam mieszkanie dla was! Chciałam wam pomóc, a teraz czuję się jak piąte koło u wozu.
Ania milczała przez chwilę.
— Może powinnaś częściej wychodzić do znajomych albo zapisać się na jakieś zajęcia? Wtedy nie będziesz czuła się taka przytłoczona.
Poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył w twarz.
— To ja mam uciekać z własnego domu?
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Czy naprawdę jestem już tylko przeszkodą dla własnej córki? Czy tak wygląda wdzięczność za lata poświęceń?
Następnego dnia Paweł znów zwrócił mi uwagę o hałas. Nie wytrzymałam:
— Paweł, to jest mój dom! Ja tu mieszkam od trzydziestu lat! Jeśli ci przeszkadzam, może powinniście poszukać innego rozwiązania?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
Wieczorem Ania przyszła do mnie do kuchni.
— Mamo… Przepraszam. Może rzeczywiście powinniśmy pomyśleć o wynajmie czegoś małego na ten czas.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Tak bardzo chciałam być dla nich wsparciem, a wyszło na to, że najlepiej będzie się rozstać.
Teraz siedzę przy oknie i patrzę na puste podwórko. Zastanawiam się: czy naprawdę pomagając dzieciom, musimy rezygnować z siebie? Gdzie kończy się miłość matki, a zaczyna prawo do własnego życia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?