Ostatnia Chemioterapia – Historia Emilii i Niezłomnej Miłości

– Emilia, obudź się, już czas – głos Jana był cichy, ale stanowczy. Otworzyłam oczy i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Szpitalny pokój, znajomy zapach środków dezynfekujących i ten sam widok za oknem – szare, styczniowe niebo nad Warszawą. To miał być mój ostatni dzień chemioterapii. Ostatni raz. Powinnam się cieszyć, ale zamiast tego czułam strach i zmęczenie, które przenikało mnie do szpiku kości.

Jan siedział przy moim łóżku, trzymał mnie za rękę i patrzył na mnie z troską. Jego oczy były zaczerwienione od braku snu, ale uśmiechał się do mnie tak, jakby chciał mi przekazać całą swoją siłę. – Dasz radę, Emi. Jeszcze tylko dziś – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. Przez ostatnie miesiące nauczyłam się, że słowa czasem nie mają znaczenia. Liczy się obecność. Jan był przy mnie podczas każdej operacji, każdej kroplówki, każdego ataku paniki w środku nocy. Nigdy nie narzekał, choć wiem, że sam przeżywał to wszystko równie mocno jak ja.

Kiedy pielęgniarka przyszła podłączyć mi kroplówkę, Jan wyszedł na korytarz. Widziałam przez szybę, jak rozmawia z kimś przez telefon. Był niespokojny, co chwilę zerkał na drzwi. Zastanawiałam się, czy coś się stało, ale nie miałam siły pytać.

Godziny mijały powoli. Chemia wlewała się do moich żył, a ja walczyłam z nudnościami i bólem głowy. Próbowałam skupić się na czymś innym – na dźwiękach szpitala, na rozmowach pielęgniarek za ścianą. W pewnym momencie drzwi do sali otworzyły się szeroko i weszła grupka ludzi z kolorowymi balonami i transparentem: „Emilia – jesteś naszą bohaterką!”.

Zamarłam. Nie rozumiałam, co się dzieje. Jan wszedł za nimi z ogromnym bukietem tulipanów – moich ulubionych kwiatów – i łzami w oczach. – Emi, chciałem ci podziękować za to, że walczysz. Za to, że jesteś silniejsza niż ktokolwiek inny, kogo znam – powiedział drżącym głosem.

Ludzie zaczęli klaskać. Niektórzy mieli na sobie koszulki z napisem „Razem dla Emilii”. Zobaczyłam sąsiadkę z klatki obok, koleżankę z pracy sprzed lat i nawet mojego lekarza prowadzącego. Wszyscy przyszli tu dla mnie.

Jan podszedł bliżej i szepnął mi do ucha: – Zorganizowałem zbiórkę na rzecz innych pacjentów onkologicznych. Twoja historia poruszyła setki osób. Chciałem, żebyś wiedziała, że twoja walka ma sens nie tylko dla nas.

Nie mogłam powstrzymać łez. Przez chwilę zapomniałam o bólu i strachu. Poczułam coś, czego nie czułam od dawna – nadzieję.

Po kilku minutach sala znów opustoszała. Zostałam tylko ja i Jan. Usiadł przy mnie i mocno mnie przytulił.

– Bałem się, Emi – wyszeptał. – Bałem się każdego dnia, że cię stracę. Ale ty nigdy się nie poddałaś.

– Nie mogłam się poddać – odpowiedziałam cicho. – Nie mogłam zostawić cię samego.

Przez chwilę milczeliśmy. Wspomnienia ostatnich miesięcy przewijały mi się przed oczami jak film: pierwsza diagnoza w styczniu 2016 roku, cztery operacje, niezliczone wizyty w szpitalu, utrata włosów i godności… Ale też wspólne śniadania w łóżku po powrocie do domu, śmiech przez łzy i ciche rozmowy nocą o przyszłości.

– Pamiętasz, jak powiedziałaś mi po pierwszej operacji, że boisz się patrzeć w lustro? – zapytał Jan nagle.

Skinęłam głową.

– A ja wtedy powiedziałem ci, że dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza.

Uśmiechnęłam się przez łzy. To był nasz mały rytuał – powtarzać sobie nawzajem te słowa w najtrudniejszych chwilach.

Kiedy wieczorem wróciliśmy do domu, na klatce schodowej czekała na nas kolejna niespodzianka: sąsiedzi przygotowali dla mnie ogromną kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia i upiekli ciasto marchewkowe – moje ulubione.

Siedzieliśmy potem z Janem przy kuchennym stole w naszym małym mieszkaniu na Ochocie i jedliśmy ciasto prosto z blachy. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

– Emi… – Jan spojrzał mi głęboko w oczy. – Co teraz?

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Teraz… muszę nauczyć się żyć na nowo. Bez strachu o jutro. Może pomogę innym przejść przez to samo? Może nasza historia komuś pomoże?

Jan uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w czoło.

Dziś wiem jedno: bez niego nie dałabym rady. Bez jego wiary we mnie już dawno bym się poddała.

Czasem zastanawiam się: ile jest takich historii jak moja? Ile osób walczy w ciszy, bez wsparcia? Czy naprawdę doceniamy tych, którzy są przy nas w najtrudniejszych momentach?

Może warto o tym porozmawiać…