Mąż zażądał ode mnie zwrotu pieniędzy za wspólne życie – czy to jeszcze miłość, czy już tylko rozliczenie?
– Aniu, musimy porozmawiać – usłyszałam głos Michała, gdy wróciłam z pracy. Stał w kuchni, oparty o blat, z zamkniętą miną i kartką w ręku. Przez chwilę miałam nadzieję, że to lista zakupów albo plan na weekend, ale jego ton nie pozostawiał złudzeń.
– O co chodzi? – zapytałam, próbując ukryć zmęczenie po dwunastu godzinach na oddziale.
– O nasze wydatki. Policz, ile wydałaś w tym miesiącu na rachunki, jedzenie i inne rzeczy. Chciałbym, żebyśmy się rozliczyli – powiedział spokojnie, ale w jego oczach widziałam napięcie.
Zamarłam. Przez siedem lat naszego małżeństwa nigdy nie rozliczaliśmy się co do grosza. Owszem, czasem miałam mniej pieniędzy, bo dyżury w szpitalu nie zawsze były płatne tak jakbym chciała, ale Michał zawsze powtarzał: „Jesteśmy rodziną, damy radę”.
– Michał… przecież zawsze dzieliliśmy się wszystkim. Ty płaciłeś za kredyt, ja za jedzenie i przedszkole dla Oliwki. Co się zmieniło? – głos mi zadrżał.
– Właśnie o to chodzi. Ja płacę za kredyt i samochód, a ty… no właśnie. Chcę mieć jasność. To nie fair – odpowiedział chłodno.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przypomniałam sobie wszystkie wieczory, kiedy gotowałam dla niego rosół po dyżurze, kiedy siedziałam przy nim w szpitalu po operacji wyrostka. Przypomniałam sobie też jego matkę, panią Halinę, która zawsze powtarzała: „Kobieta powinna dbać o dom i męża”.
– To twoja mama ci to podpowiedziała? – zapytałam ostrożnie.
– Nie mieszaj mamy do tego! – wybuchł. – Po prostu chcę wiedzieć na czym stoję. Nie chcę być frajerem.
Frajerem. To słowo rozbrzmiało mi w głowie jak dzwon. Czy naprawdę tak mnie postrzega? Czy przez te wszystkie lata byłam tylko współlokatorką?
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak śmietana przed ubiciem. Michał przestał się do mnie odzywać poza krótkimi komunikatami o rachunkach i planach na weekend z Oliwką. Czułam się jak intruz we własnym domu.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z oddziału, Kasia, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Anka, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
– Bo nie śpię – przyznałam cicho. – Michał chce, żebym mu oddała połowę kosztów życia. Jakbyśmy byli współlokatorami.
Kasia spojrzała na mnie ze współczuciem.
– U mnie było podobnie… Ale my się rozstaliśmy. Nie da się żyć z kimś, kto liczy każdy grosz i nie widzi w tym partnerstwa.
Te słowa bolały. Nie chciałam się rozstawać. Przecież byliśmy rodziną! Ale czy naprawdę?
Wieczorem usiadłam przy stole z kalkulatorem i kartką. Próbowałam policzyć „moją część”. Prąd, gaz, jedzenie, przedszkole… Wyszło więcej niż myślałam. Michał patrzył na mnie spod byka.
– No i? Ile wyszło?
– Dwa tysiące dwieście – powiedziałam cicho.
– To przelej mi połowę do końca tygodnia – rzucił bez emocji.
Wtedy pękłam.
– Michał! Co się z tobą stało? Gdzie jest ten facet, który mówił, że rodzina to najważniejsze? Który cieszył się z każdej wspólnej chwili? Czy naprawdę wszystko musi być na rachunki?
Spojrzał na mnie długo.
– Może po prostu mam dość bycia wykorzystywanym – powiedział cicho i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama przy stole. Łzy ciekły mi po policzkach. Czy naprawdę przez te wszystkie lata byłam dla niego ciężarem?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu, Michał mówił mi o waszych problemach… Może powinnaś bardziej się postarać? On ciężko pracuje na ten dom.
Zacisnęłam zęby.
– Ja też pracuję! I to po nocach! Ale dla pani to się nie liczy, prawda?
Rozłączyłam się bez pożegnania. Po raz pierwszy poczułam gniew zamiast wstydu.
Wieczorem usiadłam z Oliwką na kanapie. Przytuliła się do mnie i zapytała:
– Mamusiu, czemu tata jest smutny?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Minęły tygodnie. Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja coraz częściej płakałam po nocach. W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam terapię dla par.
– Nie mam na to czasu ani ochoty – odpowiedział krótko.
Wtedy zrozumiałam, że walczę sama.
Przestałam przelewać mu pieniądze. Zaczęłam odkładać na własne konto. Zaczęłam też więcej rozmawiać z Oliwką o tym, czym jest rodzina i dlaczego ludzie czasem się kłócą.
Któregoś dnia Michał wrócił późno i powiedział:
– Może lepiej będzie nam osobno.
Nie płakałam już. Byłam zmęczona walką o coś, co istniało tylko w mojej głowie.
Dziś mieszkam z Oliwką w małym mieszkaniu na Mokotowie. Jest ciężko finansowo, ale przynajmniej nikt nie liczy mi każdego grosza. Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się partnerstwo, a zaczyna zwykłe rozliczanie? Czy można kochać kogoś i jednocześnie traktować go jak dłużnika?
A wy? Czy pieniądze mogą naprawdę zniszczyć rodzinę?