„Nie umiesz sobie poradzić? Poproś rodziców o pomoc” – historia o tym, jak jedno zdanie potrafi rozbić rodzinę

– Zuzka, nie przesadzaj. Jeśli nie umiesz sobie poradzić sama, poproś rodziców o pomoc – powiedział Bartek, trzaskając drzwiami sypialni. Stałam w kuchni z mokrymi włosami, jeszcze nie do końca wysuszonymi po szybkim prysznicu. Woda kapała mi po karku, a w dłoniach ściskałam kubek z zimną już kawą. Miałam ochotę rzucić nim o ścianę.

To był trzeci dzień, kiedy nasza córka, Hania, miała gorączkę. Bartek wrócił z pracy późno, jak zwykle zmęczony i rozdrażniony. Ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że wszystko, co robię, jest nie tak. Próbowałam ogarnąć dom, pracę zdalną i opiekę nad dzieckiem, ale czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama dzwoniła codziennie, pytając, czy nie potrzebuję pomocy, ale zawsze odpowiadałam: „Damy radę sami”.

Tego wieczoru jednak coś we mnie pękło. Bartek nie tylko nie pomógł mi z Hanią, ale jeszcze zasugerował, żebym poprosiła rodziców o wsparcie – jakby to była moja porażka. Jakby to była tylko moja sprawa.

– Przecież to twoje dziecko też! – krzyknęłam za nim, ale odpowiedziała mi cisza.

Telefon zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz – mama. Nie odebrałam. Byłam wściekła i zawstydzona. Nie chciałam słyszeć kolejnych rad ani pytań.

Po kilku minutach zadzwonił mój brat, Szymon.

– Zuza, wszystko w porządku? Mama mówiła, że nie odbierasz…

– Nic się nie dzieje – odpowiedziałam z wymuszonym spokojem.

– Słuchaj… jeśli potrzebujesz pomocy…

– Nie potrzebuję! – przerwałam mu ostro i rozłączyłam się.

Usiadłam na podłodze w kuchni i zaczęłam płakać. Hania spała niespokojnie w swoim łóżeczku, a ja czułam się jak najgorsza matka na świecie.

Następnego dnia Bartek wyszedł do pracy bez słowa. W lodówce nie było nic do jedzenia. Zrezygnowana zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… możesz przyjechać?

Przyjechała po godzinie z siatkami pełnymi zakupów i ciepłym rosołem. Pomogła mi ogarnąć dom i pobawiła się z Hanią. Przez chwilę poczułam ulgę, ale potem przyszło poczucie winy – czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna?

Wieczorem Bartek wrócił i zobaczył moją mamę w kuchni.

– No proszę… jednak musiałaś poprosić o pomoc – rzucił z kpiną.

– Bartek, przestań! – mama spojrzała na niego ostro. – Każdy czasem potrzebuje wsparcia.

Bartek wzruszył ramionami i zamknął się w pokoju. Mama spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Zuziu… co się dzieje między wami?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Sama nie wiedziałam.

Kolejne dni były coraz trudniejsze. Bartek coraz częściej wracał późno, unikał rozmów i domowych obowiązków. Ja coraz częściej dzwoniłam do mamy lub Szymona po wsparcie. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o opiekę nad Hanią, o to, kto wyniesie śmieci.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Bartka przez telefon:

– Nie wiem już, co robić… Ona ciągle płacze albo dzwoni do swojej matki… Czuję się jak piąte koło u wozu.

Zamarłam. Czy naprawdę tak mnie postrzega? Czy naprawdę jestem dla niego ciężarem?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Bartkiem szczerze.

– Bartek… czy ty mnie jeszcze kochasz?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Zuza… ja po prostu nie wiem, jak ci pomóc. Mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, jest źle. Twoja mama ciągle tu jest… Czuję się obcy we własnym domu.

– Ale ja też czuję się samotna! Ty wracasz późno, nie rozmawiasz ze mną…

– Może powinniśmy odpocząć od siebie? – rzucił nagle.

Zatkało mnie. Czy to już koniec?

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Mama coraz częściej przyjeżdżała pomagać mi z Hanią. Szymon zaproponował nawet, żebym na jakiś czas zamieszkała u nich.

Pewnego wieczoru Hania dostała wysokiej gorączki i zaczęła majaczyć. Przestraszona zadzwoniłam do Bartka – był na spotkaniu ze znajomymi i nie odebrał. Zadzwoniłam do mamy – przyjechała natychmiast i razem pojechałyśmy na SOR.

W szpitalu siedziałam na plastikowym krześle i patrzyłam na śpiącą Hanię pod kroplówką. Mama trzymała mnie za rękę.

– Zuziu… musisz pomyśleć o sobie i o Hani. Nie możesz ciągle wszystkiego dźwigać sama.

Wróciłyśmy do domu nad ranem. Bartek spał na kanapie w salonie. Obudził się dopiero po południu.

– Co się stało? – zapytał zaspanym głosem.

– Byłyśmy w szpitalu – odpowiedziałam chłodno.

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Dlaczego mnie nie obudziłaś?

– Próbowałam dzwonić…

Westchnął ciężko i poszedł pod prysznic.

Tego dnia podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy dla siebie i Hani i pojechałyśmy do mamy.

Bartek zadzwonił wieczorem:

– Zuza… wrócisz?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Muszę odpocząć. Muszę przemyśleć wszystko od nowa.

Siedząc wieczorem przy kuchennym stole u mamy, patrzyłam na śpiącą Hanię i zastanawiałam się: czy naprawdę bycie silną oznacza robienie wszystkiego samemu? Czy proszenie o pomoc to słabość? A może właśnie wtedy okazujemy największą odwagę?