Dom, który stał się więzieniem: Historia o matce, która nie umiała odejść
– Chcesz kawy, mamo? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Stała w progu kuchni, patrząc na mnie tym swoim spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że czułam się jak dziecko. Wtedy wybuchła płaczem. – Dlaczego pytasz? Przecież to oczywiste, że wróciłam! – krzyknęła przez łzy, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka.
Nazywam się Marta. Mam trzydzieści osiem lat, męża – Pawła i sześcioletniego syna, Stasia. Dziesięć lat temu moja mama, Teresa, oddała mi swój stary dom na obrzeżach Wrocławia. Powiedziała wtedy: „Niech to będzie twój nowy początek”. Sama przeprowadziła się do kawalerki w centrum. Myślałam, że to będzie szansa na własne życie, na oddech. Myliłam się.
Od tamtej pory dom stał się nie tylko moim schronieniem, ale i więzieniem. Mama pojawiała się zawsze wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałam – czasem z zupą w słoiku, czasem z naręczem prania do zrobienia, a czasem po prostu z pretensjami. Zawsze miała klucz. Nigdy nie pytała, czy może wpaść. Po prostu była.
Pamiętam pierwszy raz, gdy próbowałam postawić granicę. Było lato, Staś miał wtedy dwa lata i spał po południu. Mama weszła bez pukania, obudziła go i zaczęła narzekać na bałagan w salonie. – Mamo, proszę cię, daj mi znać zanim przyjdziesz – powiedziałam wtedy cicho. Spojrzała na mnie z wyrzutem: – To już nie mój dom? – zapytała. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Paweł próbował mnie wspierać. – Musisz być stanowcza – powtarzał. Ale jak być stanowczą wobec kobiety, która całe życie poświęciła dla mnie? Która sama wychowywała mnie po śmierci ojca? Która nigdy nie miała nikogo poza mną?
Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Mama komentowała wszystko: jak gotuję rosół („Za mało pietruszki!”), jak wychowuję Stasia („Za dużo bajek!”), jak rozmawiam z Pawłem („Nie podnoś głosu przy dziecku!”). Każda jej wizyta kończyła się moim płaczem w łazience.
Najgorzej było po narodzinach Stasia. Mama była wszędzie: w kuchni, w łazience, przy łóżeczku. Nie pozwalała mi spać, bo „dziecko może się zakrztusić”. Kiedy próbowałam ją wyprosić, mówiła: – To ja cię nauczyłam wszystkiego! Jak możesz być tak niewdzięczna?
Przez lata próbowałam różnych sposobów: rozmów, kłótni, cichych dni. Nic nie działało. Mama zawsze znajdowała sposób, by wrócić. Czasem przez Stasia – dawała mu prezenty i mówiła: – Babcia zawsze będzie blisko. Czasem przez sąsiadkę – przekazywała przez nią wiadomości o moich „zaniedbaniach”.
Ostatnio sytuacja stała się nie do zniesienia. Mama przyszła zobaczyć wnuka. Byłam zmęczona po pracy, Paweł miał dyżur w szpitalu. Zapytałam ją o kawę tylko z grzeczności – a ona wybuchła płaczem i oskarżeniami.
– Dlaczego pytasz? Przecież to oczywiste, że wróciłam! – powtarzała raz za razem.
Staś patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Poczułam wstyd i bezsilność.
– Mamo, proszę cię…
– Co prosisz? Żebym już nie przychodziła? Żebym umarła? – jej głos był pełen rozpaczy.
– Nie! Po prostu… chcę mieć trochę spokoju.
– Spokój? To znaczy beze mnie?
Nie wiedziałam już, co powiedzieć. Czułam się jak najgorsza córka na świecie.
Wieczorem Paweł wrócił do domu i znalazł mnie płaczącą w kuchni.
– Znowu była? – zapytał tylko.
– Tak…
– Marta, musisz coś z tym zrobić. Dla siebie. Dla nas.
Ale jak powiedzieć matce „dość”, kiedy całe życie słyszało się tylko „musisz być silna”, „musisz sobie radzić”, „nie wolno ci zawieść”? Jak odciąć pępowinę, która dusi zamiast karmić?
Czasem myślę o tym domu sprzed lat – o zapachu świeżo pieczonego chleba, o śmiechu mamy w kuchni, o ciepłych wieczorach na tarasie. Ale teraz ten dom jest pełen napięcia i niedopowiedzeń.
Zaczęłam szukać pomocy u psychologa. Usłyszałam tam coś ważnego: „Masz prawo do własnych granic”. Ale czy naprawdę mam? Czy mogę powiedzieć matce: „To już mój dom”? Czy mogę być szczęśliwa bez jej obecności na każdym kroku?
Czasem patrzę na Stasia i boję się, że powielam schematy. Że kiedyś on też będzie chciał uciec ode mnie tak samo jak ja od swojej matki.
Czy można kochać i jednocześnie chcieć wolności? Czy jestem egoistką?
Może ktoś z was zna odpowiedź…