Córka kazała mi zamieszkać w domu opieki. Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem?
— Tato, musimy poważnie porozmawiać — głos Magdy był twardy, a jej wzrok nie uciekał od mojego. Stałem na środku kuchni, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoni. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet tak głośno, jakby chciały zagłuszyć to, co miało paść za chwilę.
— O czym? — zapytałem, choć przeczuwałem odpowiedź. Od tygodni czułem narastające napięcie w domu. Magda i jej mąż, Tomek, szeptali po kątach, a wnuczka Zosia coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.
— Nie możemy tak dalej żyć. Jest nas za dużo na tak małej przestrzeni. Tomek pracuje zdalnie, Zosia przygotowuje się do matury… Ty… — zawahała się. — Ty potrzebujesz opieki, tato. Nie możesz już sam gotować, zapominasz o lekach. Boję się, że coś ci się stanie.
Poczułem, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przecież to mój dom. Tu mieszkałem z Hanką przez czterdzieści lat. Tu rodziła się Magda, tu stawiała pierwsze kroki. Każdy kąt tego domu pachniał wspomnieniami.
— Chcesz mnie oddać do domu starców? — wyszeptałem.
— To nie tak… To dom opieki. Tam będziesz miał wszystko: lekarza pod ręką, zajęcia, ludzi w twoim wieku… — próbowała tłumaczyć.
— A wy? — przerwałem jej. — Wy nie możecie się mną zająć?
Magda spuściła wzrok. — Próbujemy, tato. Ale nie dajemy rady. Tomek jest przemęczony, ja też. Zosia potrzebuje spokoju do nauki. Ty… Czasem krzyczysz przez sen, czasem nie pamiętasz, gdzie jesteś. Boję się o ciebie.
Wyszedłem na ganek, zostawiając ją samą w kuchni. Deszcz lał coraz mocniej. Usiadłem na starym fotelu Hankii i patrzyłem na ogród. Kiedyś pieliła tu grządki z pietruszką i marchewką. Teraz wszystko zarosło chwastami.
Pamiętam dzień, gdy Hanka umarła. Siedziałem przy jej łóżku i trzymałem ją za rękę. Obiecałem jej wtedy, że będę dbał o nasz dom i o Magdę. Że nie pozwolę nikomu nas rozdzielić.
Ale życie pisze inne scenariusze.
Wieczorem Magda przyszła do mnie jeszcze raz. Usiadła obok i przez chwilę milczeliśmy.
— Tato… Ja cię kocham — powiedziała cicho. — Ale nie umiem już inaczej.
— Wiem — odpowiedziałem. — Ale ja nie chcę tam iść. Tu jest moje życie.
— Tam też możesz żyć — próbowała mnie przekonać. — Poznasz ludzi, będziesz miał opiekę.
— A ty? Będziesz mnie odwiedzać?
— Oczywiście! — zapewniła gorliwie, ale widziałem w jej oczach cień wątpliwości.
Noc była ciężka. Przewracałem się z boku na bok, słysząc głosy przeszłości: śmiech Hanki, tupot małych stóp Magdy, zapach świeżo upieczonego chleba… Wszystko to miało zniknąć?
Rano przyszedł Tomek.
— Panie Janie… — zaczął niepewnie (bo nigdy nie mówił do mnie „tato”). — To dla wszystkich będzie lepiej. My też będziemy spokojniejsi.
— Dla wszystkich? — zapytałem gorzko. — A dla mnie?
Nie odpowiedział.
Przez kolejne dni chodziłem jak cień po domu. Magda pokazywała mi ulotki z domów opieki: „Nowoczesne pokoje”, „Opieka 24h”, „Zajęcia integracyjne”… Wszystko wyglądało jak katalogi z hotelu, ale ja widziałem tylko sterylne korytarze i obcych ludzi.
Zosia przyszła do mnie wieczorem.
— Dziadku… Nie gniewaj się na mamę. Ona naprawdę się martwi.
— Wiem, kochanie — pogłaskałem ją po głowie. — Ale czasem martwić się to za mało.
Ostatniej nocy przed wyjazdem spakowałem kilka rzeczy: zdjęcie Hanki, stary zegarek i książkę Sienkiewicza z dedykacją od córki na pięćdziesiąte urodziny. Przeszedłem się jeszcze raz po domu: dotknąłem ścian, powąchałem zasłony pachnące kurzem i lawendą.
Rano Magda odwiozła mnie do domu opieki na obrzeżach miasta. Było czysto, cicho i… obco.
— Będę dzwonić codziennie — obiecała na pożegnanie.
Patrzyłem za nią przez okno jeszcze długo po tym, jak odjechała.
Dziś mija miesiąc odkąd tu jestem. Magda dzwoni raz w tygodniu, Zosia napisała dwa SMS-y. Wszyscy są zajęci swoim życiem.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem już tylko ciężarem? Czy dom to tylko miejsce – czy może ludzie? I czy można być szczęśliwym tam, gdzie nikt na ciebie nie czeka?
A wy? Co byście zrobili na miejscu mojej córki? Czy starość naprawdę musi oznaczać samotność?