Niespodziewane więzi: Jak teściowa stała się moim ratunkiem w kryzysie

– Naprawdę musisz wyjeżdżać teraz? – mój głos drżał, kiedy patrzyłam na Piotra, który pakował walizkę w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie.

– Magda, to jedyna taka szansa. Wiesz, jak długo na to czekałem – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. Jego dłonie nerwowo składały koszulę, jakby to one miały podjąć decyzję za niego.

Wiedziałam. Oczywiście, że wiedziałam. Piotr był nauczycielem języka polskiego i dostał propozycję pracy w polskiej szkole w Dublinie. Miał wyjechać na rok. Dla nas – jak powtarzał. Ale ja właśnie wracałam do życia po ciężkiej operacji i miesiącach walki z chorobą. Lekarze mówili: „Będzie dobrze”, ale ja czułam się jak cień samej siebie.

– Zostawiasz mnie samą – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu.

Piotr podszedł i objął mnie niepewnie. – To tylko rok. Poradzisz sobie. Masz przecież mamę…

Moja mama mieszkała w Białymstoku i sama ledwo wiązała koniec z końcem. Nie chciałam jej martwić. A teściowa? Zawsze była dla mnie chłodna, oceniająca. Pamiętałam jej słowa z naszego wesela: „Mam nadzieję, że Piotr wie, co robi.”

Nie spałam tej nocy. Słuchałam oddechu Piotra i myślałam o tym, jak bardzo boję się zostać sama. Rano pojechaliśmy razem na lotnisko. Pożegnanie było krótkie. Piotr był spięty, ja rozbita.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni próbowałam udawać przed sobą, że dam radę. Oglądałam seriale, czytałam książki, gotowałam obiady, których nie miałam z kim jeść. Ale kiedy po tygodniu dostałam wysoką gorączkę i nie miałam siły wstać z łóżka, poczułam prawdziwy strach.

Zadzwoniłam do Piotra. Odebrał po kilku sygnałach.

– Magda? Co się dzieje?

– Źle się czuję… Nie wiem, co robić…

– Może zadzwonić po karetkę?

– Nie chcę… – głos mi się załamał.

Po chwili ciszy usłyszałam: – Zadzwonię do mamy.

Zamarłam. Teściowa? To ostatnia osoba, której chciałabym się pokazać w takim stanie.

Godzinę później usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam z trudem. Stała tam ona – pani Helena. W rękach trzymała reklamówkę z apteki i termos.

– Piotr mówił, że źle się czujesz – powiedziała bez cienia uśmiechu. – Wpuścisz mnie?

Odsunęłam się niepewnie.

– Zrobiłam rosół – dodała i przeszła do kuchni, jakby była u siebie.

Przez pierwsze dni jej obecność była dla mnie ciężarem. Chodziła po mieszkaniu w kapciach, poprawiała firanki, komentowała kurz na półkach:

– Magda, musisz częściej wietrzyć mieszkanie. I te kwiaty… One potrzebują więcej światła.

Czułam się jak dziecko pod jej okiem. Ale kiedy pewnej nocy obudziła mnie silna duszność i zaczęłam panikować, to ona pierwsza przybiegła do mojego pokoju.

– Spokojnie, oddychaj ze mną – mówiła cicho, trzymając mnie za rękę.

Po raz pierwszy poczułam wdzięczność.

Z dnia na dzień zaczęłyśmy rozmawiać coraz więcej. O Piotrze – o tym, jak był upartym dzieckiem; o jej mężu, który odszedł nagle na zawał; o jej samotności po jego śmierci.

– Myślisz czasem o tym, co by było, gdybyś mogła cofnąć czas? – zapytała pewnego wieczoru.

– Codziennie – odpowiedziałam bez zastanowienia.

– Ja też…

Zaczęłyśmy gotować razem obiady. Helena pokazała mi przepis na pierogi z kaszą gryczaną i twarogiem – „specjalność mojego domu”, jak mówiła z dumą. Ja nauczyłam ją piec ciasto marchewkowe.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama:

– Magda, słyszałam od Piotra, że Helena ci pomaga…

– Tak… – zawahałam się. – Jest inaczej niż myślałam.

Mama milczała przez chwilę.

– Czasem ludzie nas zaskakują – powiedziała cicho.

Mimo wszystko nie było łatwo. Pewnego popołudnia wróciłam ze spaceru i usłyszałam Helenę przez telefon:

– Tak, Piotrze… Ona jest bardzo słaba… Nie wiem, czy sobie poradzi…

Poczułam ukłucie żalu i wstydu. Czy naprawdę jestem aż tak bezradna?

Wieczorem nie wytrzymałam:

– Podsłuchałam twoją rozmowę z Piotrem…

Helena spojrzała na mnie poważnie:

– Martwię się o ciebie. Ale też o niego. On tam jest sam…

Usiadłyśmy razem przy kuchennym stole.

– Myślisz, że on wróci? – zapytałam szeptem.

Helena ujęła moją dłoń:

– On cię kocha. Ale czasem ludzie uciekają przed tym, co ich przerasta.

Przez kolejne tygodnie nasza relacja stawała się coraz bliższa. Razem oglądałyśmy stare zdjęcia rodzinne Heleny; opowiadała mi o czasach PRL-u, o kolejkach po mięso i o tym, jak nauczyła się radzić sobie sama po śmierci męża.

Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Polu Mokotowskim. Helena opowiadała mi o swoim dzieciństwie na warszawskiej Pradze:

– Tam człowiek musiał być twardy – mówiła z uśmiechem. – Ale serce trzeba mieć miękkie.

Pewnego dnia dostałam list od Piotra. Pisał:

„Magda,
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz mi w stanie wybaczyć ten wyjazd. Każdego dnia myślę o tobie i żałuję, że nie jestem obok. Mama mówi mi, że jesteś dzielna… Proszę, nie trać nadziei.”

Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę chciałam napisać mu wszystko: o moim strachu, samotności i o tym, jak bardzo go potrzebuję. Ale zamiast tego napisałam tylko:

„Czekam.”

Helena coraz częściej zostawiała mnie samą na kilka godzin:

– Muszę załatwić coś na mieście – tłumaczyła wymijająco.

Zaczęło mnie to niepokoić. Pewnego dnia postanowiłam ją śledzić (tak! Ja – dorosła kobieta!). Widziałam ją wchodzącą do małego sklepu spożywczego na rogu ulicy Puławskiej i Rakowieckiej. Stała tam długo przy kasie i rozmawiała z ekspedientką.

Wieczorem zapytałam:

– Co robisz codziennie w tym sklepie?

Helena spojrzała na mnie zaskoczona:

– Pomagam tam czasem przy rozładunku towaru…

– Po co?

Wzruszyła ramionami:

– Lubię czuć się potrzebna.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: ona też była samotna i zagubiona w tej nowej rzeczywistości bez syna i męża.

Minęły miesiące. Moje zdrowie powoli wracało do normy. Z Heleną stworzyłyśmy coś na kształt sojuszu dwóch kobiet po przejściach; dwóch kobiet uczących się siebie nawzajem od nowa.

Kiedy Piotr wrócił po roku do Polski, zobaczył nas siedzące razem przy stole i śmiejące się z jakiegoś starego dowcipu Heleny.

– Co tu się wydarzyło? – zapytał z niedowierzaniem.

Spojrzałyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem.

Dziś wiem jedno: czasem największe wsparcie przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Czy potrafilibyście zaufać komuś, kogo zawsze uważaliście za „obcego”? A może właśnie w takich chwilach rodzi się prawdziwa rodzina?