„Czy dam radę wykarmić własne dzieci?” – Moja walka o godność i bezpieczeństwo rodziny

– Ariadna, nie możesz tak żyć! – głos mamy przebił się przez szum gotującej się wody. Stała w mojej ciasnej kuchni, z rękami opartymi o biodra, patrząc na mnie z mieszaniną troski i rozczarowania. – Dzieci potrzebują stabilności, a ty… Ty ciągle tylko liczysz grosze.

Zacisnęłam dłonie na uchwycie garnka. W środku gotowała się kasza dla czwórki moich dzieci – tania, sycąca, ale czy wystarczająca? Spojrzałam na mamę, próbując ukryć łzy. Miała rację. Od miesięcy balansowałam na krawędzi – praca na pół etatu w sklepie spożywczym, dorywcze sprzątanie u sąsiadów, a mimo to wiecznie brakowało na rachunki. Ale czy to powód, by podważać moje wybory?

– Mamo, robię co mogę – wyszeptałam. – Nie każdy ma luksus wyboru.

Mama westchnęła ciężko i usiadła przy stole. – Ariadna, ja cię rozumiem. Sama wychowywałam cię bez ojca. Ale ty masz czwórkę dzieci! Nie możesz liczyć tylko na siebie. Może powinnaś wrócić do domu? Pomogłabym ci…

Zadrżałam. Powrót do rodzinnego mieszkania w bloku na Pradze oznaczałby rezygnację z resztek niezależności. Przypomniałam sobie dzieciństwo: ciasnota, wieczne kłótnie o pieniądze, matka zmęczona po nocnej zmianie w szpitalu. Przysięgłam sobie wtedy, że moje dzieci będą miały lepiej.

W tym momencie do kuchni wbiegła Zosia, moja najstarsza córka. Miała dziesięć lat, a już nauczyła się czytać emocje z mojej twarzy.

– Mamo, czy mogę iść jutro na urodziny do Oli? – zapytała nieśmiało.

Poczułam ukłucie w sercu. Wiedziałam, że nie stać mnie na prezent dla koleżanki Zosi. Uśmiechnęłam się blado.

– Zosiu, zobaczymy…

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Widzisz? Nawet na drobiazg nie masz! Ariadna, to nie jest życie dla dzieci.

Wybiegłam z kuchni pod pretekstem sprawdzenia prania. W łazience oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. Czy naprawdę jestem złą matką? Czy miłość i poświęcenie nie wystarczą?

Wieczorem usiadłam przy stole z notesem i długopisem. Spisywałam wydatki: czynsz, prąd, jedzenie, zeszyty dla dzieci… Każda złotówka była policzona. Próbowałam znaleźć choćby kilka złotych na prezent dla Zosi. Może sprzedam stare książki po studiach? A może poproszę sąsiadkę o pożyczkę?

Nagle usłyszałam głosy z pokoju dziecięcego:

– Mamo! Franek znowu zabrał mi kredki!
– Nie zabrałem! To moje!

Westchnęłam i weszłam do pokoju. Franek i Lena kłócili się o ostatnie kolorowe kredki. Zosia siedziała w kącie z książką, a najmłodszy Staś spał w łóżeczku.

– Dzieci, proszę was… – zaczęłam zmęczonym głosem.

Franek spojrzał na mnie poważnie:
– Mamo, dlaczego nie możemy mieć nowych kredek jak Kuba z przedszkola?

Zabrakło mi słów. Usiadłam na podłodze i przytuliłam ich oboje.
– Może kiedyś będziemy mogli sobie pozwolić na więcej…

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły się w głowie: czy powinnam przyjąć pomoc mamy? Czy jestem egoistką, trzymając się kurczowo niezależności kosztem dzieci? A może powinnam wyjechać za granicę do pracy sezonowej? Ale kto wtedy zajmie się dziećmi?

Następnego dnia mama przyszła znowu. Przyniosła reklamówkę z jedzeniem: chleb, mleko, kilka jabłek.
– Ariadna, musisz pomyśleć o przyszłości dzieci – powiedziała cicho. – Ja już nie mam tyle siły co kiedyś.

Poczułam wdzięczność i wstyd jednocześnie. Przyjęłam zakupy, ale w środku czułam się przegraną.

Wieczorem zadzwonił telefon. To była Ania, moja dawna koleżanka ze studiów pedagogicznych.
– Ariadna! Słyszałam, że szukają opiekunki w przedszkolu na Grochowie. Godziny elastyczne, może spróbujesz?

Serce zabiło mi mocniej. Może to szansa? Ale czy dam radę pogodzić nową pracę z opieką nad dziećmi?

Opowiedziałam mamie o propozycji Ani.
– Spróbuj – powiedziała bez wahania. – Pomogę ci z dziećmi.

Przez chwilę poczułam nadzieję. Może jednak nie jestem sama? Może razem damy radę?

Kilka dni później poszłam na rozmowę do przedszkola. Dyrektorka była miła, ale wyraźnie sceptyczna wobec mojego braku doświadczenia zawodowego.
– Ma pani czwórkę dzieci? To musi być ciężkie…
– Tak, ale dzięki temu wiem, jak radzić sobie z maluchami – odpowiedziałam pewnie.

Wróciłam do domu pełna niepokoju. Czekały mnie kolejne dni niepewności.

Wieczorem usiadłam przy stole naprzeciw mamy.
– Wiesz, mamo… Czasem mam wrażenie, że nigdy nie wyjdziemy z tego błędnego koła biedy i lęku.
Mama ujęła moją dłoń:
– Najważniejsze to się nie poddawać. Dzieci widzą twoją siłę.

Patrzyłam na śpiące dzieci i zastanawiałam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy miłość naprawdę wystarczy tam, gdzie brakuje pieniędzy?

A wy… Co byście zrobili na moim miejscu? Czy lepiej walczyć o niezależność za wszelką cenę, czy przyjąć pomoc i pogodzić się z własnymi słabościami?