Samotność, która krzyczy. Górska odyseja czterdziestolatki z Warszawy
Siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o szafkę, z pustą butelką wina i telefonem, który milczał jak zaklęty. Za ścianą sąsiadka znowu kłóciła się z mężem – ich krzyki były tłem do mojej własnej ciszy. Czterdzieste urodziny. Zamiast świętowania – łzy, które spływały po policzkach, bo nawet mama zapomniała zadzwonić. „Może to już wszystko?” – pomyślałam. Może już nie będzie nic więcej poza pracą w agencji reklamowej, samotnymi wieczorami i udawaniem przed światem, że jestem szczęśliwa.
Nazywam się Jagoda Majewska. Warszawa mnie połknęła i wypluła. Pracuję w jednej z tych firm, gdzie wszyscy są wiecznie zajęci, a relacje kończą się na small talku przy ekspresie do kawy. Mój były narzeczony, Michał, zostawił mnie dla młodszej koleżanki z pracy. Rodzina? Mama od lat powtarza: „Jagódko, kiedy ty sobie kogoś znajdziesz?” Ojciec nie żyje od dekady. Siostra, Kinga, mieszka w Gdańsku i rozmawiamy głównie o pogodzie.
Tamtej nocy podjęłam decyzję: muszę uciec. Zarezerwowałam pokój w schronisku w Beskidzie Sądeckim. Chciałam ciszy, śniegu i powietrza, które nie pachnie spalinami. Rano rzuciłam wszystko – nawet szefowej nie tłumaczyłam się specjalnie: „Biorę urlop na żądanie”.
W pociągu do Nowego Sącza zadzwoniła mama:
– Jagódko, ty gdzie jesteś? Wczoraj nie odbierałaś!
– W górach będę. Muszę odpocząć.
– Sama? Znowu sama? – westchnęła ciężko.
– Tak, mamo. Sama.
W schronisku już na wejściu poczułam się jak intruz. Wszędzie pary – młode, starsze, śmiejące się do siebie przy kominku. Ja zamówiłam herbatę i usiadłam pod oknem. Po chwili dosiadł się do mnie mężczyzna – wysoki, z kilkudniowym zarostem i oczami jakby zmęczonymi życiem.
– Można? – zapytał cicho.
– Proszę.
Przedstawił się: Paweł Kosiński. Z Krakowa. Informatyk po rozwodzie, dwójka dzieci u byłej żony.
– Uciekłem tu przed wszystkim – powiedział po chwili milczenia.
– Ja też – odpowiedziałam i pierwszy raz od dawna poczułam, że ktoś mnie rozumie.
Rozmowa potoczyła się naturalnie. O samotności, o tym jak trudno być „innym” po czterdziestce w świecie par i rodzinnych obiadów. O tym, jak rodzina potrafi ranić najbardziej.
– Moja matka uważa, że jestem nieudacznikiem, bo nie utrzymałem rodziny – wyznał Paweł.
– Moja ciągle wypomina mi brak dzieci i męża – westchnęłam.
Następnego dnia poszliśmy razem na szlak. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja pierwszy raz od miesięcy śmiałam się szczerze, rzucając w Pawła śnieżkami. Wieczorem przy ognisku opowiedział mi o swoim synu:
– Kuba ma trzynaście lat i nie chce ze mną rozmawiać. Była żona nastawiła go przeciwko mnie.
– Moja siostra uważa mnie za egoistkę, bo nie mam dzieci i nie rozumiem jej problemów z przedszkolem – odpowiedziałam z goryczą.
Z każdym dniem byliśmy sobie bliżsi. W schronisku zaczęto na nas patrzeć jak na parę. Ktoś rzucił żartem:
– O, nowa miłość w górach?
Poczułam rumieniec na policzkach – byłam szczęśliwa i przerażona jednocześnie.
Po tygodniu Paweł zaproponował:
– Może przyjedziesz do Krakowa? Poznasz moich znajomych?
Zgodziłam się bez wahania.
Wróciłam do Warszawy odmieniona. Mama zadzwoniła:
– Jagódko, co ty taka radosna?
– Poznałam kogoś.
– O! Wreszcie! – usłyszałam ulgę w jej głosie.
Kinga napisała SMS-a: „Nie daj się zranić kolejny raz”.
Pojechałam do Pawła na weekend. Jego mieszkanie było pełne książek i dziecięcych rysunków na lodówce. Wieczorem zadzwoniła jego była żona:
– Paweł! Kuba miał mieć korepetycje! Znowu wszystko olewasz!
Słuchałam tej rozmowy z boku i czułam narastający lęk. Czy ja pasuję do tego świata?
Następnego dnia Paweł zabrał mnie na spacer po Kazimierzu. Trzymał mnie za rękę i mówił:
– Chciałbym spróbować jeszcze raz być szczęśliwy.
Poczułam łzy pod powiekami.
Ale życie nie jest bajką. Po powrocie do Warszawy zaczęły się telefony od mamy:
– Jagoda, on ma dzieci! Po co ci taki bagaż?
Siostra była jeszcze bardziej dosadna:
– Nie licz na to, że będziesz dla nich rodziną. Oni mają matkę!
W pracy szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Jagoda, ty chyba bujasz w obłokach ostatnio?
Zaczęły się kłótnie z Pawłem przez telefon:
– Nie mogę przyjechać w ten weekend, Kuba jest chory – tłumaczył się Paweł.
– Zawsze coś! – wybuchałam ze złością.
Czułam się rozdarta między dwoma światami: moją samotnością a jego rodziną, która nigdy nie będzie moja.
Pewnego dnia mama przyszła niezapowiedziana:
– Jagoda, ty naprawdę chcesz być macochą? Przecież to nie twoje życie!
Wykrzyczałam jej wtedy wszystko:
– Mamo! To moje życie! Mam prawo być szczęśliwa!
Z płaczem wybiegła z mieszkania.
Wieczorem zadzwoniła Kinga:
– Mama płakała przez ciebie całą noc! Jak możesz być taka samolubna?
Zamknęłam się w łazience i płakałam długo. Czy naprawdę jestem egoistką?
W końcu pojechałam do Krakowa bez zapowiedzi. Drzwi otworzył mi Paweł – zmęczony, z podkrążonymi oczami.
– Jagoda… nie wiem czy dam radę to wszystko pogodzić…
Usiadłam na kanapie i powiedziałam cicho:
– Może to my jesteśmy problemem?
Milczał długo.
Tydzień później dostałam SMS-a: „Jagoda, przepraszam. Muszę być ojcem najpierw”.
Świat mi się zawalił. Znów zostałam sama – tym razem z poczuciem winy wobec wszystkich: mamy, siostry, Pawła i jego dzieci.
Minęły miesiące. Praca już nie dawała satysfakcji. Mama przestała dzwonić codziennie. Siostra napisała tylko raz: „Może kiedyś zrozumiesz”.
Pewnego dnia wróciłam do schroniska w Beskidzie Sądeckim. Usiadłam pod tym samym oknem co wtedy i spojrzałam na góry zalane słońcem. Obok mnie usiadła starsza kobieta:
– Samotność boli tylko wtedy, gdy jej nie akceptujesz – powiedziała cicho.
Patrzyłam na nią długo i pomyślałam: może czas przestać walczyć ze sobą?
Dziś mam czterdzieści jeden lat. Jestem sama – ale już nie czuję się samotna tak jak wtedy. Czasem myślę o Pawle i o tym wszystkim, co mogło się wydarzyć…
Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych? Czy szczęście to tylko bycie z kimś? A może najpierw trzeba pokochać siebie? Czekam na wasze historie…