Mój syn powiedział: „Babcia potrzebuje pomocy”. Tak dowiedziałam się, że była teściowa walczy o przetrwanie – i musiałam zdecydować, czy wyciągnąć do niej rękę

— Mamo, babcia Zosia płakała dziś przez telefon — powiedział mój syn Kuba, odkładając komórkę na stół. Zamarłam w pół ruchu, trzymając kubek z herbatą. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Babcia Zosia — moja była teściowa. Kobieta, z którą przez lata łączyły mnie głównie chłodne uprzejmości i niekończące się pretensje.

— Co się stało? — zapytałam ostrożnie, starając się ukryć niepokój.

Kuba wzruszył ramionami, ale widziałam, że jest poruszony. — Mówiła, że jest jej ciężko. Że nie daje rady sama. Że nie ma z kim pogadać. Mamo, ona naprawdę potrzebuje pomocy.

Zrobiło mi się wstyd. Przez tyle lat unikałam kontaktu z Zosią, odkąd rozstałam się z jej synem, Piotrem. Nasze małżeństwo rozpadło się w burzliwej atmosferze wzajemnych oskarżeń i żalu. Zosia zawsze trzymała stronę Piotra — a ja czułam się przez nią oceniana i odrzucana. Po rozwodzie nasze drogi rozeszły się niemal całkowicie. Kuba widywał babcię rzadko, głównie przy okazji świąt.

Ale teraz…

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: Zosia stojąca w kuchni z zaciśniętymi ustami, jej chłodne spojrzenie podczas rodzinnych obiadów, podsłuchane rozmowy z Piotrem o tym, jaka jestem „niezaradna” i „zbyt dumna”. Ale pamiętałam też inne chwile — jak tuliła Kubę do snu, jak piekła dla niego szarlotkę, jak potrafiła rozśmieszyć go do łez.

Następnego dnia zadzwoniłam do niej. Długo nie odbierała. W końcu usłyszałam jej cichy głos:

— Halo?

— Dzień dobry, Zosiu. Tu Ania…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Coś się stało z Kubą? — zapytała natychmiast, a w jej głosie zabrzmiała panika.

— Nie, nie… Wszystko dobrze. Po prostu… Kuba powiedział mi, że ostatnio jest pani ciężko. Chciałam zapytać, czy mogę jakoś pomóc.

Zosia długo milczała. W końcu usłyszałam cichy szloch.

— Ja już nikomu nie jestem potrzebna — wyszeptała.

Te słowa przeszyły mnie na wskroś. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu zebrałam się na odwagę:

— To nieprawda. Jest pani ważna dla Kuby. I… dla mnie też.

Umówiłyśmy się na spotkanie w jej mieszkaniu na Pradze. Kiedy weszłam do środka, uderzył mnie zapach stęchlizny i widok sterty niepozmywanych naczyń. Zosia siedziała przy stole w szlafroku, z podkrążonymi oczami.

— Przepraszam za bałagan — mruknęła zawstydzona.

Zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw o pogodzie, potem o Kubie. W końcu Zosia przyznała się do wszystkiego: od kilku miesięcy miała problemy ze zdrowiem — bolące stawy uniemożliwiały jej wychodzenie na zakupy, a sąsiedzi byli obojętni. Piotr mieszkał za granicą i dzwonił rzadko. Czuła się samotna i bezużyteczna.

— Nie chcę być ciężarem — powtarzała raz po raz.

— Nikt pani tak nie postrzega — zapewniłam ją, choć sama przez lata tak właśnie myślałam o niej: jak o ciężarze.

Zaczęłam przychodzić do niej co kilka dni. Robiłam zakupy, gotowałam obiad na dwa dni, czasem po prostu siedziałyśmy razem przy herbacie. Początkowo rozmowy były sztywne i pełne niezręczności. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać.

Pewnego dnia Zosia wyciągnęła stare zdjęcia rodzinne.

— Pamiętasz tę Wigilię? — zapytała, pokazując mi fotografię sprzed lat.

Poczułam ukłucie żalu.

— Tak… To był ostatni raz, kiedy wszyscy byliśmy razem — odpowiedziałam cicho.

Zosia spojrzała na mnie uważnie.

— Wiem, że cię skrzywdziłam — powiedziała nagle. — Byłam dumna i uparta. Myślałam, że chronię syna… A tak naprawdę tylko go od was oddaliłam.

Łzy napłynęły mi do oczu.

— Ja też byłam uparta — przyznałam szeptem.

Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak pełen żalu i pretensji.

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się poprawiać. Zosia odzyskała chęć do życia — zaczęła wychodzić na krótkie spacery, zapisała się na zajęcia dla seniorów w pobliskim domu kultury. Kuba częściej ją odwiedzał; nawet Piotr zadzwonił kilka razy więcej niż zwykle.

Ale nie wszyscy byli zachwyceni tą zmianą. Moja mama uważała, że „nie powinnam się poświęcać dla byłej teściowej”.

— Aniu, ona ci tyle złego zrobiła! Po co to wszystko? — pytała zirytowana podczas jednej z naszych rozmów.

— Bo nikt inny tego nie zrobi — odpowiedziałam stanowczo. — I bo wiem, jak to jest być samotnym.

W pracy też zaczęto szeptać za moimi plecami: „Ta Anka to chyba święta jest”, „Ja bym swojej byłej teściowej nawet szklanki wody nie podała”.

Ale ja wiedziałam swoje. Każdy dzień spędzony z Zosią był dla mnie lekcją pokory i wybaczenia. Odkrywałam w niej człowieka — kruchego, zagubionego, ale też pełnego ciepła i wdzięczności.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na balkonie i patrzyłyśmy na zachód słońca nad Warszawą.

— Dziękuję ci, Aniu — powiedziała cicho Zosia. — Gdyby nie ty…

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Dziś wiem jedno: warto wybaczać i pomagać nawet tym, którzy kiedyś nas skrzywdzili. Bo życie jest zbyt krótkie na pielęgnowanie urazy. Czy gdybyście byli na moim miejscu – potrafilibyście wyciągnąć rękę do kogoś z przeszłości? Czy warto czasem przełamać własną dumę dla drugiego człowieka?