Zawsze myślałam, że jestem za stara na nową miłość: Historia Hanny
— Haniu, przecież nie możesz tak całe życie siedzieć sama! — głos mojej córki, Magdy, odbijał się echem w pustym mieszkaniu. Stała w progu kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z mieszaniną troski i irytacji. — Minęło już pięć lat. Tata by nie chciał, żebyś tak się zamknęła.
Spojrzałam na nią spod oka, mieszając herbatę w kubku Janka — jedynym, którego nie pozwoliłam nikomu dotykać od jego śmierci. — Magdo, nie rozumiesz. Ja już swoje przeżyłam. Miłość jest dla młodych. Dla mnie zostały wspomnienia i cisza.
Ale czy naprawdę tak myślałam? Czy to była prawda, czy tylko wygodna wymówka? Odkąd Janek odszedł, świat jakby stracił kolory. Każdy dzień był taki sam: kawa o siódmej, spacer do sklepu, rozmowa z sąsiadką na klatce schodowej, wieczorem książka albo telewizor grający do snu. Czasem łapałam się na tym, że mówię do niego na głos — jakby miał zaraz wejść do pokoju i zapytać, co na obiad.
Wszystko musiało być na czas, poukładane, bezpieczne. Tak mnie wychowano. Tak żyliśmy z Jankiem przez czterdzieści lat. Był moim światem: ciepłym, przewidywalnym, bezpiecznym. Nigdy nie szukałam przygód ani wielkich emocji. Wystarczały mi wspólne poranki i śmiech przy niedzielnym śniadaniu.
Kiedy umarł, myślałam, że umrę razem z nim. Przez pierwsze miesiące chodziłam jak cień. Magda przyjeżdżała co tydzień, gotowała obiady na kilka dni, sprzątała. Syn, Tomek, dzwonił rzadziej — zawsze zabiegany, zawsze w pracy. Wnuki widywałam tylko od święta. Z czasem wszyscy przywykli do mojego smutku.
A potem pojawił się on.
Nie szukałam nikogo. Przysięgam! To był przypadek — albo przeznaczenie, jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy. Poznałam go w bibliotece miejskiej. Przyszedł oddać książki i zapytał o coś przy ladzie. Zwróciłam uwagę na jego głos: ciepły, spokojny, z lekkim lwowskim akcentem. Uśmiechnął się do mnie — tak zwyczajnie, po ludzku.
— Przepraszam panią, czy może mi pani polecić coś dobrego do czytania? — zapytał.
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Zawsze byłam tą „rozsądną”, ale wtedy poczułam się jak dziewczyna znowu — speszona i rozbawiona jednocześnie.
— Zależy, co pan lubi — odpowiedziałam niepewnie.
— Lubię ludzi — odparł z uśmiechem. — I dobre historie.
Miał na imię Stefan. Był wdowcem od trzech lat. Mieszkał kilka ulic dalej, samotny jak ja. Zaczął przychodzić do biblioteki coraz częściej. Najpierw rozmawialiśmy o książkach, potem o życiu. O tym, jak trudno jest wracać do pustego domu. O tym, jak dzieci są daleko — nawet jeśli mieszkają za ścianą.
Pewnego dnia zaprosił mnie na kawę do pobliskiej cukierni. Wahałam się długo. W głowie słyszałam głos Magdy: „Mama! Co ludzie powiedzą?” Ale poszłam. Siedzieliśmy przy oknie i patrzyliśmy na ludzi spieszących się gdzieś w deszczu.
— Myśli pani czasem o tym, żeby zacząć jeszcze raz? — zapytał nagle Stefan.
Zatkało mnie. Przecież to niemożliwe! Ja? Po sześćdziesiątce? Z nowym mężczyzną?
— Nie wiem… Chyba jestem już za stara na takie rzeczy — odpowiedziałam cicho.
Uśmiechnął się smutno.
— Ja też tak myślałem. Ale wie pani… życie jest krótkie. Za krótkie na samotność.
Od tamtej pory spotykaliśmy się regularnie: kawa raz w tygodniu, czasem spacer po parku albo kino studyjne na Starym Mieście. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Czułam się lekka jak piórko — pierwszy raz od lat śmiałam się głośno i szczerze.
Ale świat nie lubi zmian u ludzi w moim wieku.
Kiedy powiedziałam Magdzie o Stefanie, wybuchła awantura.
— Mama! Ty chyba żartujesz! Co ludzie powiedzą? Tata nie żyje nawet pięć lat! Chcesz być pośmiewiskiem?
Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym.
— Magdo… ja nie zdradzam taty. Po prostu… chcę być jeszcze trochę szczęśliwa.
Nie rozumiała mnie. Tomek milczał przez telefon przez dwa tygodnie. Wnuki patrzyły na mnie dziwnie podczas niedzielnego obiadu.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę robię coś złego? Czy miłość ma termin ważności? Czy wdowa powinna już tylko czekać na śmierć?
Stefan był cierpliwy. Nie naciskał. Czekał aż sama zdecyduję.
Pewnego wieczoru zadzwonił domofon.
— Haniu… jesteś?
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go z bukietem tulipanów.
— Przepraszam… Wiem, że masz trudny czas z rodziną. Ale chciałem ci tylko powiedzieć jedno: zasługujesz na szczęście. Nawet jeśli inni tego nie rozumieją.
Popłakałam się wtedy pierwszy raz od śmierci Janka — ale to były inne łzy: łzy ulgi i nadziei.
Dziś mija rok od naszego pierwszego spotkania w bibliotece. Magda powoli zaczyna akceptować Stefana — choć nadal patrzy na niego z rezerwą. Tomek już żartuje przy stole: „Mama ma chłopaka!” Wnuki przestały się dziwić.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można kochać dwa razy w życiu? Czy mam prawo być szczęśliwa po sześćdziesiątce?
Może miłość nie zna wieku? Może każdy zasługuje na drugą szansę?
A wy… co o tym myślicie?