„Oddaj mi swój dom, mamo” – Historia zdradzonego zaufania i walki o własne miejsce
– Mamo, przecież mówiłem ci już sto razy, to tylko papierologia! – głos Marka odbijał się echem od ścian salonu, w którym jeszcze czuć było zapach niedzielnego rosołu.
Siedziałam na starym fotelu, który pamiętał jeszcze czasy mojego ślubu z Tadeuszem. W dłoniach ściskałam kubek herbaty, jakby miał mnie ochronić przed tym, co słyszę. Marek stał naprzeciwko mnie, zniecierpliwiony, z rękami w kieszeniach. Jego żona, Aneta, krzątała się po kuchni, udając, że nie słyszy naszej rozmowy.
– Marek, ja nie rozumiem, po co ci ten dom teraz? Przecież masz mieszkanie na Ursynowie – próbowałam mówić spokojnie, choć czułam, jak serce wali mi w piersi.
– Mamo, to tylko na chwilę. Potrzebuję zabezpieczenia pod kredyt na firmę. Obiecuję ci, że nic się nie zmieni. Ty tu zostajesz do końca życia. To tylko formalność – powtarzał z uporem.
Patrzyłam na niego i widziałam już nie chłopca z rozbitym kolanem, ale dorosłego mężczyznę z twardą twarzą i oczami, w których coraz rzadziej gościła czułość. Przez chwilę chciałam mu uwierzyć. Przecież to mój syn. Ale coś we mnie krzyczało: nie rób tego.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy przeszłości. Tadeusz zawsze powtarzał: „Dom to nasza twierdza. Tu nikt cię nie skrzywdzi.” Ale Tadeusza już nie było od dziesięciu lat. Zostałam sama z Markiem i wspomnieniami.
Rano zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Danusiu, słyszałam, że Marek coś kombinuje z domem? – zapytała szeptem.
– Skąd wiesz? – zdziwiłam się.
– Aneta rozmawiała z moją córką. Podobno Marek ma długi w firmie…
Zrobiło mi się zimno. Czyżby to nie była tylko „formalność”?
Po południu przyszła Aneta. Usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Pani Danuto… Proszę się nie martwić. Marek wszystko załatwi tak, żeby było dobrze. My chcemy pani pomóc – mówiła miękko, ale jej oczy były zimne jak lód.
– A jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli bank zabierze dom? – zapytałam cicho.
– To niemożliwe. Proszę nam zaufać.
Ale ja już nie ufałam. Nie po tym, jak dwa lata temu Marek sprzedał mieszkanie po babci bez mojej wiedzy i pieniądze przepadły w jego „inwestycjach”.
Wieczorem zadzwoniłam do córki mojej przyjaciółki, która jest prawniczką.
– Pani Danuto, proszę niczego nie podpisywać bez konsultacji ze mną – powiedziała stanowczo.
Przez kolejne dni Marek dzwonił codziennie. Najpierw prosił. Potem groził: „Jak nie przepiszesz domu, to już więcej mnie nie zobaczysz.” Aneta przestała przychodzić. W domu zrobiło się cicho jak nigdy dotąd.
Zaczęłam wspominać dzieciństwo Marka. Jak biegał po ogrodzie z psem Azorem, jak płakał po pierwszej jedynce w szkole. Zawsze byłam przy nim. Nawet kiedy miał trudności w liceum i groziło mu powtarzanie klasy – to ja chodziłam na wywiadówki i tłumaczyłam nauczycielom, że „Marek jest dobrym chłopcem”.
A teraz ten dobry chłopiec chciał odebrać mi dom.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka Zosia z ciastem drożdżowym.
– Danusiu, nie daj się! Ja też miałam podobną sytuację z synem. Oddałam mu mieszkanie i po roku wyrzucił mnie do kawalerki na Bródnie…
Słuchałam jej historii i czułam narastający lęk. Czy naprawdę mogę ufać własnemu dziecku?
W niedzielę Marek przyszedł sam. Był blady i zmęczony.
– Mamo… Przepraszam za te nerwy. Ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy – powiedział cicho.
– A ja potrzebuję spokoju – odpowiedziałam równie cicho. – To jest mój dom. Tu żyję od czterdziestu lat. Tu umarł twój ojciec. Tu wychowałeś się ty…
Marek spuścił głowę.
– Wiem… Ale jeśli nie dostanę tego kredytu, wszystko stracę…
– A ja stracę wszystko, jeśli podpiszę ten papier – powiedziałam stanowczo.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem Marek wyszedł bez słowa.
Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Marek nie dzwonił. Aneta przestała się odzywać. W domu było pusto jak nigdy dotąd. Czasem łapałam się na tym, że rozmawiam sama ze sobą albo z portretem Tadeusza wiszącym nad komodą.
Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie i patrzyłam na ogród tonący w majowym zmierzchu. Myślałam o wszystkich latach spędzonych w tym domu – o śmiechu dzieci, o świętach przy jednym stole, o kłótniach i pojednaniach.
Czy naprawdę dom jest wart więcej niż miłość? Czy można przebaczyć dziecku chciwość? Czy samotność jest ceną za godność?
Czasem myślę: może powinnam była zaufać Markowi? Może przesadzam ze swoim strachem? Ale potem przypominam sobie słowa Zosi i historie innych kobiet z sąsiedztwa…
Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem jedno: nie oddam swojego domu bez walki.
Czy każda matka musi wybierać między miłością do dziecka a własnym spokojem? Czy można jeszcze odbudować zaufanie po zdradzie?