Dlaczego dla niektórych dzieci zawsze znajdzie się większy pokój?
— Mamo, a dlaczego wujek Bartek ma dwa pokoje, a ja nie mam nawet swojego łóżka? — zapytał mnie dziś wieczorem Staś, kiedy układałam go do snu na rozkładanej kanapie. Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to nie jego wina, że świat jest taki niesprawiedliwy. Że jego babcia, moja teściowa, uznała, że to młodszy syn bardziej potrzebuje dwupokojowego mieszkania na Pradze, a my — jej starszy syn z żoną i wnukiem — możemy dalej gnieździć się w kawalerce na 26 metrach.
Czasem, kiedy Staś śpi, patrzę na jego spokojną twarz i czuję, jak ściska mnie w gardle. Chciałabym, żeby miał swój własny kąt. Żeby nie musiał spać w tym samym pokoju, w którym wieczorem z mężem próbujemy obejrzeć film albo po prostu porozmawiać. Żeby nie musiał słuchać naszych szeptów i nie budził się za każdym razem, gdy ktoś przechodzi przez pokój do łazienki. Ale najbardziej boli mnie to, że nie mogę mu tego dać. Że nawet nie dostałam szansy.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Teściowa zadzwoniła do mojego męża, Michała, z wiadomością: „Bartek się żeni. Chciałabym mu pomóc na start. Oddam mu mieszkanie po babci.” Pamiętam ten wieczór jak dziś. Michał siedział przy stole, bawił się obrączką i milczał. Ja próbowałam coś ugotować, ale ręce mi się trzęsły. W końcu nie wytrzymałam:
— A my? — zapytałam cicho. — Przecież Staś rośnie. Tu już nie ma miejsca nawet na jego zabawki.
Michał wzruszył ramionami.
— Mama mówi, że Bartek bardziej potrzebuje. My już mamy swoje.
— Swoje? To jest wynajmowane! — podniosłam głos. — Płacimy prawie połowę pensji za tę klitkę!
Michał spuścił wzrok. Wiedziałam, że jest mu przykro. Ale wiedziałam też, że nigdy nie postawi się matce.
Od tamtej pory coś się we mnie zmieniło. Każda wizyta u teściowej była dla mnie jak kara. Patrzyłam na Bartka i jego narzeczoną, jak opowiadają o planach na urządzenie mieszkania: „Tu będzie sypialnia, tu pokój do pracy… Może kiedyś dzieci?” Słuchałam tego z zaciśniętymi zębami i udawałam, że cieszę się ich szczęściem.
Najgorsze były rozmowy z teściową. Zawsze ta sama śpiewka:
— Ty zawsze byłaś taka zaradna, Karolino. Poradzicie sobie. Bartek to jeszcze dziecko…
Dziecko? Bartek ma 29 lat! Ja mam 32 i czteroletniego syna! Ale dla niej on zawsze będzie tym biednym najmłodszym, któremu trzeba pomagać.
Czasem zastanawiam się, czy to ja jestem nienormalna. Może rzeczywiście powinnam być wdzięczna za to, co mam? Przecież są ludzie, którzy mieszkają w jeszcze gorszych warunkach. Ale potem patrzę na Stasia, jak układa swoje samochodziki pod stołem, bo tylko tam jest trochę wolnego miejsca. Jak pyta mnie, kiedy będziemy mieli duży dom z ogrodem. I wtedy czuję tylko żal i złość.
Ostatnio nawet Michał zaczął unikać rozmów o mieszkaniu. Kiedy próbuję poruszyć temat, mówi tylko:
— Karolina, daj spokój. Nie zmienimy tego.
Ale ja nie potrafię odpuścić. Wiem, że to nas oddala od siebie. Kłócimy się coraz częściej o drobiazgi: o to, kto ma wynieść śmieci, kto kupił mleko, kto zapomniał zapłacić rachunek za prąd. Ale tak naprawdę kłócimy się o coś zupełnie innego — o poczucie niesprawiedliwości i bezsilności.
W zeszły weekend Staś miał urodziny. Zaprosiliśmy kilka osób — moją siostrę z rodziną i rodziców Michała. Było ciasno jak nigdy. Dzieci biegały między stołem a kanapą, ktoś rozlał sok na dywanik, ktoś inny przewrócił doniczkę z kwiatkiem. Teściowa siedziała w kącie i patrzyła na wszystko z wyższością.
— No widzisz — powiedziała do mnie półgłosem — jakbyście mieli większe mieszkanie…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.
— Może gdyby pani inaczej rozdzieliła mieszkania… — wyrwało mi się przez zęby.
Spojrzała na mnie chłodno.
— Nie zaczynajmy tego tematu przy dzieciach.
Po jej wyjściu długo płakałam w łazience. Michał próbował mnie pocieszyć:
— Karolina, proszę cię… Nie warto się denerwować.
Ale ja już nie umiem inaczej.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy Staś śpi obok mnie na kanapie, a Michał przewraca się z boku na bok na materacu pod oknem. Myślę o tym, jak bardzo chciałam stworzyć dla mojego dziecka dom pełen ciepła i bezpieczeństwa. A zamiast tego dałam mu ciasnotę i wieczne napięcie.
Zaczęłam szukać pracy dodatkowej — może uda nam się odłożyć na własne mieszkanie za kilka lat? Ale ceny są takie, że nawet nie wiem, czy to kiedykolwiek będzie możliwe.
Ostatnio Staś przyniósł z przedszkola rysunek: duży dom z czerwonym dachem i ogródkiem pełnym kwiatów. „To nasz dom!” — powiedział dumnie. Uśmiechnęłam się przez łzy.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę rodzina powinna tak wyglądać? Czy matka może kochać jedno dziecko bardziej niż drugie? Czy ja kiedyś poczuję się tu jak u siebie?
Może ktoś z was miał podobnie? Jak sobie z tym poradziliście?