Odłamki, których nie da się skleić – historia Magdy z podwarszawskiego Pruszkowa

Trzask tłuczonego szkła rozdarł ciszę naszego mieszkania na osiedlu Staszica w Pruszkowie. Wbiegłam do kuchni boso, czując pod stopami zimne płytki i rozsypane odłamki. Mama stała przy zlewie, trzymając się blatu, a jej ręce drżały tak, że kawałki talerza spadały na podłogę jeden po drugim. – Znowu się zaczęło – szepnęła, nie patrząc na mnie. Miała na sobie stary sweter taty, ten z wyciągniętymi rękawami, który zawsze zakładała, gdy czuła się słaba.

Miałam wtedy czternaście lat i już wiedziałam, że nasza rodzina to tylko pozory. Ojciec odszedł pół roku wcześniej. Zostawił nas z długami i listem na stole: „Nie potrafię już dłużej udawać”. Mama przez dwa tygodnie nie wychodziła z łóżka, a ja gotowałam zupę z kostki i chodziłam do Biedronki po najtańszy chleb. Babcia przychodziła codziennie, żeby sprawdzić, czy żyjemy. – Magda, musisz być silna dla mamy – powtarzała mi do znudzenia. Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam mieć normalny dom.

Tamtego dnia w kuchni mama spojrzała na mnie nagle, jakby dopiero mnie zobaczyła. – Przepraszam – powiedziała cicho. – To nie twoja wina. Ale wiedziałam, że to kłamstwo. Wszystko było moją winą: jej łzy, jej zmęczenie, jej samotność. Tak przynajmniej czułam.

Wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi. To był wujek Tomek – brat mamy, którego nie widziałam od lat. Wszedł bez słowa, rozejrzał się po mieszkaniu i skrzywił na widok pustych półek w lodówce. – Tak to wygląda? – rzucił do mamy z wyrzutem. – Gdzie twoja duma? Mama zacisnęła usta i odwróciła się do okna. Ja stałam między nimi jak sędzia na ringu.

– Może byś pomógł zamiast oceniać? – wybuchłam nagle. Wujek spojrzał na mnie zaskoczony. – Ty lepiej się nie wtrącaj, gówniaro – syknął. – To sprawy dorosłych.

Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą złość. Wybiegłam z mieszkania i biegłam przed siebie przez blokowisko, aż zabrakło mi tchu. Usiadłam na ławce pod klatką i płakałam tak długo, aż przysiadł się do mnie sąsiad z parteru, pan Marian. – Co tam, Madziu? – zapytał łagodnie. – Wszystko się kiedyś ułoży, zobaczysz.

Ale nic się nie układało. Mama zaczęła pracować na dwie zmiany w Lidlu i wracała późno w nocy. Ja gotowałam obiady i odrabiałam lekcje sama. Czasem przychodziła babcia i robiła pierogi, ale coraz częściej tylko zostawiała reklamówkę z jedzeniem pod drzwiami.

W szkole byłam niewidzialna. Koleżanki rozmawiały o wakacjach w Chorwacji i nowych telefonach, a ja udawałam, że wszystko u mnie w porządku. Tylko jedna osoba widziała więcej – Ola z mojej klasy. Pewnego dnia podeszła do mnie na przerwie.

– Magda, czemu nigdy nie zapraszasz nikogo do siebie? – zapytała bez ogródek.

– Bo nie mam czego pokazać – odpowiedziałam szczerze.

Ola uśmiechnęła się smutno i ścisnęła moją dłoń. – Ja też nie mam taty w domu – wyszeptała. I wtedy pierwszy raz poczułam ulgę.

Mijały miesiące. Mama coraz częściej wracała roztrzęsiona, czasem czuć było od niej wódkę. Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie i zaczęła mówić:

– Wiesz… Twój ojciec miał drugą rodzinę w Warszawie. Dowiedziałam się o tym dopiero po jego odejściu…

Zamarłam.

– Jak to? – zapytałam drżącym głosem.

– Był z nią zanim jeszcze się poznaliśmy… Potem wrócił do niej po tylu latach…

Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił na podłogę obok tych wszystkich potłuczonych talerzy.

– Dlaczego mi o tym mówisz? – spytałam przez łzy.

– Bo musisz wiedzieć prawdę… Nie chcę już więcej kłamać.

Przez kilka dni nie odzywałyśmy się do siebie prawie wcale. Chodziłam po domu jak cień, a mama zamykała się w łazience i płakała tak cicho, żebym nie słyszała.

W końcu babcia przyszła i zrobiła awanturę:

– Co wy wyprawiacie?! Magda potrzebuje matki! Ty musisz się ogarnąć! – krzyczała do mamy.

Mama tylko spuściła głowę.

– A ty, Magda, przestań się nad sobą użalać! Życie to nie bajka!

Wybiegłam wtedy z domu drugi raz tego roku i poszłam do Oli. Jej mama przyjęła mnie bez słowa pytania, dała herbatę i pozwoliła spać na kanapie.

Następnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z listem w ręku.

– To od twojego ojca – powiedziała cicho.

Drżącymi rękami otworzyłam kopertę:
„Magda,
Wiem, że zawiodłem cię jako ojciec. Nie umiałem być dla was dobry. Przepraszam cię za wszystko.”

Nic więcej.

Przez kilka dni nosiłam ten list przy sobie jak talizman albo przekleństwo. W końcu spaliłam go nad kuchenką gazową i patrzyłam jak litery zamieniają się w popiół.

Z czasem nauczyłyśmy się z mamą żyć obok siebie bez słów wyrzutów. Ale coś między nami pękło na zawsze.

Dziś mam trzydzieści lat i własną córkę. Mieszkamy razem z moim partnerem Pawłem w bloku na Ursynowie. Czasem łapię się na tym, że powtarzam gesty mojej matki: zakładam stary sweter Pawła, kiedy jest mi źle; płaczę po cichu w łazience; zostawiam córce kanapkę pod drzwiami jej pokoju zamiast ją przytulić.

Ostatnio mama zadzwoniła po latach milczenia:
– Madziu… Może przyjedziesz na pierogi?
Zgodziłam się bez przekonania.
Kiedy weszłam do jej mieszkania, zobaczyłam ją siedzącą przy stole ze starym albumem zdjęć.
– Chciałabym zacząć od nowa…
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
Czy można posklejać coś, co rozpadło się dawno temu?
A może trzeba nauczyć się żyć z odłamkami?
Co wy o tym myślicie?