Samotność wśród ścian – historia Agaty z blokowiska
Drzwi trzasnęły tak mocno, że aż podskoczyła szklanka na kuchennym stole. – Znowu zaczynasz?! – wrzasnęła mama zza ściany. – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie trzaskała tymi drzwiami?!
Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, z sercem bijącym jak oszalałe. Miałam dwadzieścia dziewięć lat i czułam się jak dziecko, które właśnie przyłapano na czymś strasznym. – Przepraszam – wyszeptałam, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni. Mama już od dawna nie słuchała moich przeprosin. W jej oczach byłam wiecznym rozczarowaniem.
Nazywam się Agata Kulesza. Mieszkam na blokowisku w Łodzi, w trzypokojowym mieszkaniu z matką i młodszym bratem, który od dwóch lat nie rozmawia ze mną inaczej niż przez zamknięte drzwi swojego pokoju. Ojciec odszedł, gdy miałam szesnaście lat. Zostawił nas dla kobiety z pracy – tak przynajmniej mówiła mama. Od tamtej pory wszystko w naszym domu było na ostrzu noża.
– Gdybyś była inna, ojciec by nie odszedł – powtarzała mi matka przy każdej okazji. – Jesteś taka sama jak on: egoistka, leniwa, zapatrzona w siebie.
Nie wiedziałam już, czy bardziej boli mnie jej głos, czy własne myśli. Każdego ranka budziłam się z ciężarem na piersi. W pracy w call center byłam niewidzialna – nikt nie pytał, jak się czuję, nikt nie zauważał łez ukradkiem ocieranych w łazience.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W kuchni siedziała mama z ciotką Haliną. Rozmawiały szeptem, ale usłyszałam swoje imię.
– Agata nigdy sobie życia nie ułoży – mówiła ciotka. – Taka cicha, taka zamknięta w sobie…
– A kto by ją chciał? – prychnęła mama. – Nawet ten jej Krzysiek uciekł do Warszawy.
Zamarłam. Krzysiek był moim pierwszym chłopakiem. Odszedł pięć lat temu, bo nie wytrzymał atmosfery w naszym domu. „Nie chcę być częścią tej wojny” – powiedział wtedy i wyszedł bez pożegnania.
Zamknęłam się w łazience i płakałam długo, aż bolały mnie oczy. Potem zadzwoniłam do niego. Odebrał po kilku sygnałach.
– Cześć Aga…
– Cześć… Przepraszam, że dzwonię…
– Wszystko w porządku?
– Nie wiem… Chyba nie.
Milczał przez chwilę.
– Chcesz pogadać?
– Nie wiem… Chyba już nie umiem rozmawiać.
Rozłączyłam się pierwsza. Przez następne dni nie wychodziłam z pokoju. Mama waliła pięścią w drzwi:
– Co ty tam robisz?! Znowu się mazgaisz? Weź się w garść!
W końcu zebrałam się w sobie i wyszłam na klatkę schodową. Pachniało gotowaną kapustą i papierosami sąsiadki z drugiego piętra. Usiadłam na schodach i patrzyłam na obdrapane ściany.
Wtedy podszedł do mnie pan Marian z mieszkania obok.
– Wszystko dobrze, Agatko?
– Tak… To znaczy… Nie wiem.
– Wiesz co? Czasem trzeba po prostu wyjść na spacer. Nawet jak pada.
Uśmiechnął się do mnie ciepło i podał mi parasol.
Poszłam do parku. Deszcz siąpił, ale czułam się lżej niż przez ostatnie miesiące. Usiadłam na ławce i zadzwoniłam do Magdy – koleżanki z pracy.
– Aga? Co się stało?
– Muszę pogadać…
– Przyjedź do mnie. Mam ciasto i kawę.
U Magdy było cicho i spokojnie. Opowiedziałam jej wszystko: o mamie, o bracie, o tym, że czuję się nikim.
– Agata, ty musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała stanowczo. – Twoja matka nigdy nie będzie szczęśliwa, jeśli ty będziesz ciągle próbowała ją zadowolić.
– Ale ona jest sama…
– To nie twoja wina! Każdy jest odpowiedzialny za swoje życie.
Wróciłam do domu późno. Mama czekała na mnie w kuchni.
– Gdzie byłaś?!
– U Magdy.
– Znowu uciekasz ode mnie? Jak ojciec?
– Mamo…
– Nie mów do mnie „mamo” takim tonem!
Wybuchła awantura. Brat wyszedł ze swojego pokoju i zaczął krzyczeć:
– Przez ciebie tu nigdy nie ma spokoju! Może byś się wyprowadziła?!
Zamarłam. Mama spojrzała na mnie z triumfem:
– Słyszysz? Nawet twój brat ma cię dosyć!
Tej nocy nie spałam ani minuty. Rano spakowałam torbę i pojechałam do Magdy.
– Nie mogę tu zostać na zawsze – powiedziałam jej drżącym głosem.
– Ale możesz zostać tyle, ile trzeba.
Przez tydzień szukałam pokoju do wynajęcia. W końcu znalazłam małą kawalerkę na Retkini. Była stara i zaniedbana, ale miała duże okno i ciszę, której tak bardzo potrzebowałam.
Mama nie odezwała się do mnie przez dwa tygodnie. Brat napisał tylko SMS-a: „Nie wracaj”.
Pierwsze dni były trudne. Budziłam się w nocy zlękniona ciszą. Bałam się samotności bardziej niż czegokolwiek innego. Ale z każdym dniem zaczynałam oddychać pełniej.
Zaczęłam chodzić na spacery po osiedlu, rozmawiać z sąsiadami, kupować kwiaty do mieszkania. Magda namówiła mnie na terapię.
Na pierwszej sesji psycholog zapytała:
– Czego pani najbardziej się boi?
– Że zostanę sama na zawsze…
– A co by się stało, gdyby tak było?
– Nie wiem… Może nic złego?
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam jedno zdanie o tym, co zrobiłam tylko dla siebie: „Kupiłam sobie lody”, „Poszłam do kina sama”, „Nie odebrałam telefonu od mamy”.
Po miesiącu zadzwoniła mama:
– Kiedy wrócisz?
– Nie wrócę już do domu.
– Jak możesz mi to robić?
– Mamo… ja muszę żyć swoim życiem.
Rozłączyła się bez słowa.
Brat napisał później:
„Może kiedyś pogadamy jak ludzie”.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy rodziną taką jak dawniej. Może nigdy nie będziemy blisko. Ale pierwszy raz od lat czuję spokój.
Samotność przestała być moim wrogiem. Stała się przestrzenią do oddychania, do bycia sobą bez strachu przed oceną czy krzykiem zza ściany.
Czasem patrzę przez okno na szare bloki i myślę: ile kobiet takich jak ja boi się zrobić pierwszy krok? Ile z nas tkwi w domach pełnych krzyku i milczenia?
Czy naprawdę samotność jest gorsza od życia w ciągłym lęku? A może to właśnie ona daje nam szansę na prawdziwe życie? Co wy o tym myślicie?