Mąż wycofał się z przeprowadzki w ostatniej chwili i został u teściowej – co dalej z naszym małżeństwem?
– Naprawdę to mówisz, Eugeniuszu? – mój głos drżał, a w oczach zbierały mi się łzy. Stałam na środku naszego pustego mieszkania, kartony już spakowane, klucze do nowego mieszkania w kieszeni. On stał w progu, jakby zaraz miał uciec.
– Przepraszam, Aniu. Nie mogę. Mama źle się czuje… Nie mogę jej zostawić samej – odpowiedział cicho, patrząc gdzieś poza mnie, jakby ściana za moimi plecami była ciekawsza niż ja.
W jednej chwili poczułam się jak powietrze. Wszystko, co planowaliśmy przez ostatnie miesiące – wybieranie mebli, wspólne marzenia o własnym kącie, rozmowy do późna o tym, jak urządzimy sypialnię – nagle przestało mieć znaczenie. Zostałam sama z kartonami i roztrzaskanym sercem.
Nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie to, że wybrał matkę zamiast mnie, czy to, że nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Przez chwilę stałam w bezruchu, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Przecież jeszcze wczoraj śmialiśmy się razem przy kolacji u moich rodziców.
– Eugeniuszu, przecież wszystko już ustalone… Twoja mama wiedziała o przeprowadzce od miesięcy! – próbowałam jeszcze walczyć, choć czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.
– Ona nie daje sobie rady. Ostatnio coraz częściej płacze… Mówiła mi dziś rano, że nie wyobraża sobie życia beze mnie – odpowiedział, a ja poczułam narastającą złość.
– A ja? Ja się nie liczę? – krzyknęłam przez łzy. – Przecież jesteśmy małżeństwem!
Nie odpowiedział. Wyszedł. Zostawił mnie samą z całym tym bałaganem.
Przez kolejne dni żyłam jak we śnie. Dzwoniłam do niego – nie odbierał. Pisałam wiadomości – odczytywał i milczał. Moja mama próbowała mnie pocieszać:
– Aniu, może on po prostu potrzebuje czasu…
Ale ja wiedziałam, że to nie czas jest problemem. To jego matka zawsze była na pierwszym miejscu. Od początku naszego związku czułam jej obecność między nami – jej uwagi na temat mojego gotowania, jej krytyczne spojrzenia na moje ubrania, jej wieczne narzekania na swoje zdrowie.
Pamiętam Wigilię dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole u teściów. Pani Helena opowiadała wszystkim o tym, jak Eugeniusz był cudownym synem i jak bardzo jej pomaga. Nawet wtedy czułam się jak intruz w ich świecie.
Teraz zostałam sama z decyzją: co dalej? Czy powinnam walczyć o męża? Czy może lepiej odpuścić i zacząć budować życie od nowa?
Wieczorami płakałam w poduszkę. Przeglądałam nasze wspólne zdjęcia – z wakacji nad morzem, z sylwestra u znajomych, z pierwszego dnia w pracy Eugeniusza. Zastanawiałam się, kiedy zaczęliśmy się oddalać.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu… Wiem, że jesteś na mnie zła. Ale Eugeniusz jest moim jedynym dzieckiem… Ja naprawdę źle się czuję. Lekarz mówił, że powinnam mieć kogoś przy sobie.
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też jestem sama.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może powinniście porozmawiać…
Zgodziłam się spotkać z Eugeniuszem w kawiarni na rynku. Przyszedł spóźniony, zmęczony i jakby starszy o kilka lat.
– Aniu… Ja nie wiem, co robić. Mama mnie potrzebuje… Ale ty też…
– To ty musisz zdecydować – powiedziałam stanowczo. – Nie mogę być wiecznie na drugim miejscu.
Patrzył na mnie długo. Widziałam w jego oczach strach i zagubienie.
– Boję się ją zostawić samą…
– A nie boisz się stracić mnie?
Nie odpowiedział.
Wróciłam do pustego mieszkania. Każdy kąt przypominał mi o nim. O nas. O tym, co mogło być.
Minęły tygodnie. Eugeniusz został u matki. Ja zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo – spotykałam się ze znajomymi, wróciłam do biegania po parku, zapisałam się na kurs języka włoskiego.
Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej walczyć? A może to on powinien był w końcu dorosnąć i postawić granice swojej matce?
Dziś wiem jedno: nie chcę być już nigdy tą drugą. Chcę być dla kogoś najważniejsza.
Czy naprawdę można budować szczęście na cudzych oczekiwaniach? Czy warto poświęcać siebie dla kogoś, kto nie potrafi wybrać?
Może Wy mi podpowiecie…