Dzień, w którym musiałam wybrać między córką a rodziną – czy można mi to wybaczyć?
– Elżbieta, nie pozwolę, żebyś tak mnie traktowała! – głos teściowej przebił się przez ciszę kuchni jak nóż przez masło. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydawał się zbyt ciężki. Moja córka, Zosia, siedziała przy stole z opuszczoną głową, a jej dłonie nerwowo bawiły się rękawem swetra.
– Mamo, proszę… – zaczęła Zosia cicho, ale teściowa już nie słuchała.
– Ty ją tylko rozpuszczasz! W moim domu nie będzie takiego zachowania! – krzyczała dalej, a ja czułam, jak moje serce wali mi w piersi.
To był dzień, który zmienił wszystko. Dzień, w którym musiałam wybrać: stanąć po stronie mojej córki czy zachować lojalność wobec rodziny męża. W polskich domach takie konflikty nie są rzadkością, ale nigdy nie są łatwe.
Zosia miała wtedy siedemnaście lat. Była wrażliwa, zamknięta w sobie, od kilku miesięcy coraz bardziej przygaszona. Wiedziałam, że coś ją gryzie, ale nie chciała mówić. Teściowa uważała, że to zwykłe „fanaberie nastolatki”. Ja czułam, że to coś więcej.
Tego dnia Zosia wróciła do domu zapłakana. Znowu. Teściowa od razu zaczęła swoje: „Co znowu? Przecież nic się nie stało! W twoim wieku to ja już pracowałam na polu!”.
Nie wytrzymałam.
– Mamo, proszę cię, zostaw ją. Ona potrzebuje wsparcia, nie krzyku – powiedziałam drżącym głosem.
– Ty zawsze ją bronisz! A potem masz takie efekty! – odparła teściowa z pogardą.
Mój mąż, Marek, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy. Jak zwykle. W naszej rodzinie to kobiety walczyły o wszystko – mężczyźni chowali się za gazetą albo wychodzili do garażu.
Zosia wybiegła do swojego pokoju. Poszłam za nią. Siedziała na łóżku i płakała.
– Mamo… ja już nie mogę… – wyszeptała. – W szkole mnie wyśmiewają. Mówią, że jestem dziwna… A babcia tylko dokłada…
Przytuliłam ją mocno. Czułam jej drżenie i własną bezsilność.
Wieczorem teściowa przyszła do mnie do kuchni.
– Elżbieta, musisz się zdecydować. Albo wychowasz tę dziewczynę na porządną kobietę, albo będziesz miała z niej tylko kłopoty. W naszym domu nie ma miejsca na słabość.
Poczułam w sobie gniew i strach jednocześnie. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo na wsi pod Piotrkowem Trybunalskim – twarda ręka ojca, matka zawsze na drugim planie. Obiecałam sobie wtedy, że moja córka będzie miała lepiej.
Ale czy naprawdę miała?
Następnego dnia Zosia nie chciała iść do szkoły. Powiedziała mi w końcu prawdę: była prześladowana przez koleżanki z klasy za to, że nie chodzi na imprezy i nie maluje się jak inne dziewczyny. Bała się każdego dnia.
Poszłam do szkoły porozmawiać z wychowawczynią. Ta wzruszyła ramionami: „W tym wieku to normalne. Musi się nauczyć radzić sobie sama”.
Wróciłam do domu wściekła i bezradna. Teściowa czekała na mnie w kuchni.
– I co? Załatwiłaś coś? – zapytała z ironią.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Od dziś Zosia nie będzie musiała znosić twoich uwag. Jeśli jeszcze raz ją skrzywdzisz słowem albo czynem, wyprowadzimy się stąd.
Teściowa spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Ty naprawdę wybierasz ją zamiast rodziny?
– Ona jest moją rodziną – odpowiedziałam cicho.
Marek milczał przez kilka dni. Potem powiedział tylko:
– Nie wiem, czy dobrze robisz…
Ale ja wiedziałam jedno: nie pozwolę skrzywdzić mojej córki. Nawet jeśli oznacza to konflikt z całą rodziną męża.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Teściowa przestała się do mnie odzywać. Marek coraz częściej nocował u kolegi „na rybach”. Zosia powoli zaczęła się otwierać – zapisałam ją na terapię i do kółka teatralnego w domu kultury.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na kanapie.
– Mamo… dziękuję ci – powiedziała cicho Zosia. – Bałam się, że mnie zostawisz…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Nigdy cię nie zostawię, córeczko.
Ale czy naprawdę mogłam być pewna? Czy wybierając ją przeciwko rodzinie męża nie złamałam czegoś ważnego? Czy byłam dobrą matką?
Minęły miesiące. Zosia powoli odzyskiwała radość życia. Ja jednak wciąż czułam ciężar tamtego wyboru. Teściowa już nigdy nie spojrzała na mnie tak samo. Marek oddalił się jeszcze bardziej.
Czasem siadam wieczorem przy oknie i pytam siebie: czy można mi wybaczyć? Czy bycie dobrą matką oznacza zdradzenie własnych korzeni? A może czasem trzeba wybrać sercem, nawet jeśli boli?
Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć taki wybór? Co znaczy być lojalnym wobec rodziny?