Gorzka prawda po latach: Jak zdrada męża rozbiła moją rodzinę i zmusiła mnie do walki o siebie

Zanim jeszcze zdążyłam postawić czajnik na gazie, usłyszałam trzask drzwi. Mój mąż, Andrzej, stał w przedpokoju z walizką. – Elżbieta, musimy porozmawiać – powiedział cicho, unikając mojego wzroku. W jednej sekundzie poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Wiedziałam już, że to nie będzie zwykła rozmowa o rachunkach czy dzieciach.

– O co chodzi? – zapytałam, próbując zachować spokój, choć ręce mi drżały.

– Odchodzę. Do Magdy. Przepraszam. – Jego słowa rozlały się po kuchni jak trucizna. Magda. Ta sama Magda, która jeszcze miesiąc temu była tylko koleżanką z jego pracy. Młodsza ode mnie o piętnaście lat.

Nie pamiętam, jak długo stałam w milczeniu. Gdy w końcu odzyskałam głos, wykrzyczałam: – Po dwudziestu latach tak po prostu wszystko rzucasz? Dzieci? Dom? Mnie?

Andrzej spuścił głowę. – Próbowałem… Ale już od dawna nic nas nie łączy. Magda jest w ciąży.

To był cios, który odebrał mi dech. Nasza córka, Zosia, weszła do kuchni i spojrzała na nas szeroko otwartymi oczami. – Co się dzieje?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Andrzej podszedł do niej i objął ją niezgrabnie. – Muszę wyjechać na jakiś czas. Zrozumiesz kiedyś.

Zosia rozpłakała się i wybiegła do swojego pokoju. Nasz syn, Kuba, zamknął się w łazience i nie wychodził przez godzinę.

Zostałam sama z ciszą i walizką Andrzeja stojącą przy drzwiach.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Dzwoniła teściowa, pani Halina, z pretensjami:

– Elżbieta, co ty zrobiłaś Andrzejowi? On taki dobry chłopak był! Pewnie go zaniedbałaś! – Jej słowa bolały bardziej niż mogłam się spodziewać.

– Może niech pani zapyta syna, co zrobił mnie i dzieciom – odpowiedziałam przez łzy.

– Nie pyskuj! Gdybyś była lepszą żoną, nie szukałby szczęścia gdzie indziej!

Odkładałam słuchawkę i płakałam w poduszkę. Dzieci patrzyły na mnie z wyrzutem. Kuba przestał się odzywać, zamknął się w swoim świecie gier komputerowych. Zosia zaczęła wracać późno ze szkoły i unikała rozmów.

W pracy ledwo trzymałam się na nogach. Moja szefowa, pani Grażyna, zauważyła moje rozkojarzenie:

– Elżbieta, wszystko w porządku?

– Nie bardzo… Andrzej odszedł do innej.

– Wiesz co? Weź kilka dni wolnego. Musisz to przeżyć po swojemu.

Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na kanapie. Przeglądałam stare zdjęcia: ślub w kościele św. Anny na warszawskiej Starówce, pierwsze wakacje nad Bałtykiem, urodziny dzieci. Wszystko wydawało się kłamstwem.

Kilka dni później Andrzej przyszedł po swoje rzeczy. Zosia stała w drzwiach swojego pokoju:

– Nienawidzę cię! – krzyknęła do ojca. – Jak mogłeś nas zostawić?

Andrzej próbował ją przytulić, ale odepchnęła go ze łzami w oczach.

Kuba nawet nie wyszedł z pokoju.

Wieczorem zadzwoniła moja mama:

– Eluś, przyjedź do nas na wieś na weekend. Odpoczniesz trochę.

Pojechałam z dziećmi do rodziców pod Siedlce. Mama piekła drożdżowe ciasto, tata próbował rozbawić wnuki opowieściami o swoim dzieciństwie. Przez chwilę poczułam ulgę.

Ale po powrocie wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Zaczęły się formalności rozwodowe. Andrzej chciał podzielić mieszkanie na pół:

– Elżbieta, musimy być rozsądni. Magda spodziewa się dziecka, muszę jej pomóc.

– A ja? A nasze dzieci? – zapytałam z goryczą.

– Ty sobie poradzisz. Zawsze byłaś silna.

Te słowa zabolały najbardziej. Bo nie byłam silna. Byłam rozbita na tysiąc kawałków.

Teściowa przestała odbierać moje telefony. Znajomi zaczęli mnie unikać – jakby rozwód był zaraźliwy.

Pewnego wieczoru Kuba przyszedł do mnie z płaczem:

– Mamo, czy tata już nas nie kocha?

Objęłam go mocno:

– Kochanie, tata zawsze będzie was kochał… tylko teraz jest pogubiony.

Nie wiem, czy uwierzył.

Zosia zaczęła spotykać się z podejrzanym towarzystwem. Raz wróciła pijana do domu:

– Mam to gdzieś! Skoro tata może robić co chce, ja też!

Musiałam być dla niej twarda:

– Zosiu! Nie pozwolę ci się stoczyć! Jesteśmy rodziną i musimy trzymać się razem!

Wybuchła awantura:

– To przez ciebie tata odszedł! Gdybyś była inna…

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Każdy zamknięty w swoim bólu.

W końcu poszłam do psychologa. Pani Marta słuchała mnie cierpliwie:

– Elżbieta, musisz nauczyć się żyć dla siebie. Nie dla Andrzeja, nie dla dzieci – dla siebie.

Zaczęłam małe kroki: zapisałam się na jogę w lokalnym domu kultury na Pradze-Północ. Poznałam tam inne kobiety po przejściach – Anię po rozwodzie z alkoholikiem, Dorotę samotnie wychowującą trójkę dzieci.

Z czasem zaczęłam odzyskiwać oddech. Kupiłam sobie nową sukienkę na wyprzedaży w Złotych Tarasach i poszłam z koleżankami do kina.

Dzieci powoli zaczęły wracać do mnie. Kuba zaczął opowiadać mi o swoich problemach w szkole:

– Mamo, boję się matury…

Pomagałam mu wieczorami z matematyką.

Zosia przeprosiła mnie pewnego wieczoru:

– Przepraszam za wszystko… Tęsknię za tatą, ale wiem, że to nie twoja wina.

Przytuliłyśmy się mocno i obie płakałyśmy długo.

Andrzej dzwoni czasem – pyta o dzieci, czasem o alimenty. Magda urodziła mu syna. Słyszę w jego głosie zmęczenie i żal.

Czasem myślę: może gdybym była inna… Ale potem patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy można jeszcze zaufać komuś po takim upokorzeniu? Czy życie po zdradzie może być jeszcze piękne? Może wy mi powiecie…