Gdzie jest mój dom?

Późną nocą zadzwonił telefon. Wyrwałam się z senności, próbując zrozumieć, czy to jawa, czy jeszcze śnię. Słuchawka w dłoni była zimna, a głos po drugiej stronie drżał. – Mama, to ja, Kamilka. Mam kłopot! Witold mnie rzucił. Jutro rano przyjadę, a potem zostanę z wami. – Słuchaj, Kamilko, więcej nie masz rodziny. Nie ma już domu.

Sama nie wiem, skąd we mnie tyle chłodu. Może to zmęczenie, może żal do niej o te wszystkie lata, kiedy była daleko, kiedy wybierała innych zamiast nas. Może to strach przed powrotem do starych ran, które nigdy się nie zagoiły. Ale słysząc ciszę po drugiej stronie, poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.

– Co? – zawołała z wściekłością. – Jak to bez domu? Ja nie mam dokąd pójść! Mama, proszę cię…

Ale ja już odłożyłam słuchawkę. Siedziałam w ciemności, słysząc własny oddech i bicie serca. Mój mąż, Andrzej, przewrócił się niespokojnie na łóżku.

– Kto dzwonił? – zapytał sennie.

– Kamilka…

– I co?

– Witold ją rzucił. Chce wrócić.

Andrzej westchnął ciężko. – Może powinnaś z nią porozmawiać? To nasza córka.

– A gdzie była przez ostatnie trzy lata? Gdzie była, kiedy umierała babcia? Kiedy potrzebowaliśmy jej pomocy?

Nie odpowiedział. Wiedział, że mam rację. Ale czy to wystarczyło, by usprawiedliwić moje słowa?

Przez resztę nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wspominając dzieciństwo Kamilki. Jej śmiech w ogrodzie, pierwsze kroki na szkolnym przedstawieniu, łzy po nieudanym egzaminie. Zawsze była uparta i dumna. Zawsze chciała być niezależna.

Kiedy wyjechała na studia do Warszawy, czułam dumę i pustkę jednocześnie. Potem pojawił się Witold – przystojny, pewny siebie chłopak z dobrego domu. Kamilka zakochała się bez pamięci i coraz rzadziej dzwoniła do domu. Ostatni raz widzieliśmy ją na święta dwa lata temu. Przyjechała na kilka godzin i spieszyła się z powrotem do swojego życia.

A teraz chciała wrócić. Bo została sama.

Rano Andrzej zaparzył kawę i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał cicho.

– Nie wiem…

– Może powinnaś zadzwonić do niej pierwsza?

Zacisnęłam dłonie na filiżance. – A jeśli znowu nas zostawi? Jeśli potraktuje nas jak hotel?

Andrzej spojrzał na mnie smutno. – Może czas przestać liczyć straty i zacząć budować coś od nowa?

Nie odpowiedziałam. Bałam się własnych uczuć.

Około południa usłyszałam dźwięk samochodu pod domem. Serce mi stanęło. Przez okno zobaczyłam Kamilkę – zmęczoną, z podkrążonymi oczami, z walizką w ręku. Stała przez chwilę na podjeździe, jakby nie była pewna, czy wejść.

Otworzyłam drzwi zanim zdążyła zapukać.

– Mama…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałyśmy naprzeciwko siebie jak obce kobiety.

– Przepraszam – wyszeptała nagle Kamilka. – Wiem, że was zawiodłam. Ale nie mam już nikogo…

Wtedy pękło we mnie coś twardego i zimnego. Przytuliłam ją mocno, czując jej łzy na ramieniu.

– Ciii… Już dobrze…

Andrzej wyszedł z kuchni i objął nas obie.

Przez kolejne dni dom był pełen napięcia i niedopowiedzeń. Kamilka zamykała się w swoim dawnym pokoju, wychodziła tylko na posiłki. Unikałyśmy rozmów o przeszłości.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Zapytałam cicho:

– Dlaczego tak długo nie dzwoniłaś?

Kamilka spuściła wzrok.

– Bałam się… Bałam się waszego rozczarowania. Bałam się przyznać do porażki… Chciałam być silna i niezależna, ale teraz czuję się jak dziecko.

Poczułam ukłucie żalu i współczucia jednocześnie.

– Każdy czasem potrzebuje domu – powiedziałam łagodnie.

Kamilka spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Czy mogę tu zostać?

Objęłam ją ramieniem.

– Zawsze będziesz miała tu miejsce.

Ale wiedziałam już, że nic nie będzie takie jak dawniej. Zaufanie trzeba odbudować cegiełka po cegiełce.

Wieczorem leżałam w łóżku i myślałam o tym wszystkim. Czy byłam dobrą matką? Czy moje słowa zraniły ją bardziej niż samotność po rozstaniu? Czy dom to tylko miejsce, czy ludzie, którzy potrafią wybaczyć?

Może każdy z nas czasem gubi drogę do domu… Ale czy potrafimy sobie wybaczyć nawzajem? Czy potrafimy zacząć od nowa?