Nie jestem tylko mamą – historia o utracie siebie i walce o własną godność

— Nie mogę na ciebie patrzeć, idę spać osobno, dopóki się nie ogarniesz — usłyszałam od Pawła, kiedy po raz kolejny próbowałam wytłumaczyć mu, że nie daję rady. Stał w drzwiach sypialni, z poduszką pod pachą i miną pełną obrzydzenia. — Brzydzę się patrzeć na ciebie w takim stanie — dodał jeszcze ciszej, jakby sam się bał tych słów.

Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi sił. Nasza córeczka, Hania, spała w łóżeczku obok, a ja siedziałam na podłodze, przytulając kolana do piersi. Trzy miesiące temu byłam kimś innym. Miałam plany, marzenia, poczucie humoru. Teraz jestem tylko mamą — a raczej pralką, robotem kuchennym, pogotowiem ratunkowym i poduszką do płaczu. Moje ciało nie należy już do mnie. Moje myśli też nie.

Kiedy Paweł zamknął za sobą drzwi, poczułam się tak samotna, jak nigdy wcześniej. Wcześniej byliśmy zespołem — śmialiśmy się z głupot, chodziliśmy na spacery po Starym Mieście w Lublinie, planowaliśmy przyszłość. Teraz on patrzy na mnie jak na kogoś obcego. Jakby to wszystko było moją winą.

— Mamo, wszystko w porządku? — zadzwoniła następnego dnia moja mama. Słyszała w moim głosie łzy, choć próbowałam udawać, że wszystko jest dobrze.

— Tak, po prostu jestem zmęczona — skłamałam. Nie chciałam jej martwić. Ona też była kiedyś młodą matką, ale czy czuła się tak jak ja? Czy miała wrażenie, że straciła siebie?

Wieczorem Paweł wrócił późno z pracy. Przeszedł przez salon bez słowa, nawet nie spojrzał na Hanię. Zrobił sobie kolację i zamknął się w pokoju gościnnym. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłam na swoje odbicie w oknie. Widziałam tam kobietę z podkrążonymi oczami, rozczochraną i smutną. Gdzie się podziała ta Ola sprzed kilku miesięcy?

Próbowałam rozmawiać z Pawłem kilka razy. — Potrzebuję cię — mówiłam cicho. — Nie mogę być sama ze wszystkim.

— Przesadzasz — odpowiadał chłodno. — Inne kobiety sobie radzą. Może powinnaś się ogarnąć i przestać robić z siebie ofiarę.

Te słowa bolały bardziej niż brak snu czy ból po porodzie. Czułam się winna za to, że nie jestem szczęśliwa. Że nie potrafię być idealną matką i żoną.

Pewnej nocy Hania płakała bez przerwy przez dwie godziny. Próbowałam ją uspokoić, śpiewałam kołysanki, nosiłam na rękach. Paweł nawet nie wyszedł ze swojego pokoju. W końcu usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać razem z nią.

Rano zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Magda.

— Ola, co się dzieje? Słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak.

— Nie wiem już kim jestem — wyszeptałam. — Paweł mnie unika. Czuję się jak cień.

Magda milczała przez chwilę.

— To nie twoja wina — powiedziała stanowczo. — Masz prawo być zmęczona i zagubiona. Może powinnaś porozmawiać z kimś profesjonalnym? Psychologiem?

Zastanawiałam się nad tym długo. Wstydziłam się przyznać do słabości. W naszej rodzinie nie mówiło się o takich rzeczach. Ale pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do poradni psychologicznej.

Pierwsza wizyta była trudna. Siedziałam naprzeciwko pani psycholog i płakałam przez większość czasu.

— Ola, to co pani przeżywa to nie jest słabość — powiedziała cicho psycholog. — To depresja poporodowa. I można z tego wyjść.

Te słowa były jak promyk światła w ciemności.

Zaczęłam chodzić na terapię raz w tygodniu. Powoli uczyłam się mówić o swoich uczuciach bez poczucia winy. Zaczęłam też prosić o pomoc — najpierw mamę, potem Magdę.

Paweł patrzył na mnie z dystansem.

— Po co ci to? Przecież wszystko jest dobrze — powtarzał.

Ale ja już wiedziałam, że nie mogę dłużej udawać.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu wszystko:

— Paweł, jeśli nie chcesz być częścią tej rodziny, powiedz mi to wprost. Potrzebuję partnera, a nie kogoś, kto mnie ocenia i zostawia samą z problemami.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Myślałem, że przesadzasz…

— Nie przesadzam! — przerwałam mu drżącym głosem. — Każdego dnia walczę o siebie i o naszą córkę. Ale nie dam rady sama.

Nie odpowiedział od razu. Wyszedł z pokoju i długo nie wracał.

Następnego dnia przyniósł mi kawę do łóżka i zapytał cicho:

— Jak mogę ci pomóc?

To był pierwszy krok do zmiany.

Nie wiem, czy uda nam się odbudować nasze małżeństwo. Ale wiem jedno: nie jestem już tylko mamą-pralką czy robotem kuchennym. Jestem Olą – kobietą, która ma prawo do słabości i do szukania pomocy.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można odzyskać dawną siebie po tym wszystkim? Czy bycie matką musi oznaczać utratę własnej tożsamości? Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak sobie z tym radzicie?