Teściowa zniszczyła mój prezent dla jej matki – historia o dumie, rodzinie i bólu odrzucenia

Już w progu usłyszałam słowa, które złamały mi serce. – O, to znowu ty, z tymi swoimi wymysłami? – rzuciła teściowa, nawet nie patrząc mi w oczy. Stałam na wycieraczce z tortem w rękach, który piekłam do drugiej w nocy, drżącymi dłońmi ściskając pudełko. W środku czekała babcia męża, pani Zofia – cicha, schorowana staruszka, która zawsze uśmiechała się do mnie ciepło. Ale dziś jej urodziny miały stać się polem bitwy o coś więcej niż tylko kawałek ciasta.

Mam na imię Agata. Mam 34 lata, jestem żoną Pawła i matką ośmioletniej Julki. Pracuję jako nauczycielka w podstawówce w Radomiu. Moje życie nie jest bajką, ale zawsze starałam się być dobrą żoną, matką i synową. Z Pawłem jesteśmy razem od studiów – on informatyk, ja polonistka. Nasze małżeństwo przetrwało już kilka burz, ale największą z nich jest jego matka – pani Halina.

Halina to kobieta twarda jak skała. Wychowała Pawła sama po śmierci męża, pracowała w zakładzie mięsnym, nigdy nie narzekała na los. Ale od początku naszej znajomości dawała mi do zrozumienia, że nie jestem dla niej wystarczająco dobra. „Nauczycielka? A co to za zawód? Kiedyś to się pracowało!” – powtarzała przy każdej okazji. Próbowałam ją zrozumieć, tłumaczyłam sobie jej surowość losem i samotnością. Ale dziś… dziś zabrakło mi sił.

Weszłam do mieszkania teściowej z tortem malinowym własnej roboty. Julka biegła za mną z laurką dla prababci. Paweł został w samochodzie – jak zwykle, kiedy spodziewał się „napiętej atmosfery”. W kuchni już siedziały dwie siostry Haliny – ciotki, które zawsze patrzyły na mnie spod byka. Zofia siedziała przy stole, drobna i blada, ale z błyskiem radości w oczach na mój widok.

– Wszystkiego najlepszego, babciu Zosiu! – powiedziałam cicho i podałam jej tort.

– Ojej, Agatko… – uśmiechnęła się babcia. – Jaki piękny!

Nie zdążyłam nawet otworzyć pudełka, gdy Halina już była przy mnie.

– Co to za tort? – zapytała podejrzliwie.

– Malinowy, piekłam całą noc. Bez cukru, na miodzie, żeby babci nie zaszkodził.

Halina prychnęła.

– Bez cukru? To pewnie jakieś twoje „fit” wynalazki! Moja mama całe życie jadła normalnie i żyje! Po co te nowoczesne bzdury? Lepiej byś zrobiła sernik jak człowiek!

Ciotki zachichotały pod nosem. Poczułam gorąco na twarzy. Julka ścisnęła mnie za rękę.

– Mamo, a mogę pokroić tort? – zapytała cicho.

– Nie teraz, kochanie – powiedziała Halina ostrym tonem. – Najpierw spróbujemy mojego makowca!

Wyjęła z lodówki swój placek i postawiła go na środku stołu tak demonstracyjnie, jakby chciała przykryć mój tort cieniem własnej dumy.

– Agata zawsze musi być inna – mruknęła ciotka Wanda. – Zamiast zrobić coś po domowemu…

Babcia Zofia spojrzała na mnie przepraszająco.

– Agatko, ja bardzo lubię twoje wypieki…

– Mamo! – przerwała jej Halina. – Ty już jesteś stara, nie możesz jeść wszystkiego! Lepiej nie ryzykuj.

Zrobiło mi się słabo. Czułam się jak dziecko karcone przy wszystkich za to, że chciało się postarać. Julka spuściła głowę i schowała laurkę pod bluzkę.

Przez całą kawę nikt nie ruszył mojego tortu. Halina kroiła makowiec i rozdawała go wszystkim z triumfem w oczach. Paweł wszedł tylko na chwilę po naszą córkę i udawał, że nic nie widzi.

W drodze do domu płakałam w samochodzie. Paweł milczał przez dłuższą chwilę.

– Przesadzasz trochę – powiedział w końcu. – Mama po prostu chce dobrze dla babci.

– Dobrze?! Upokorzyła mnie przy wszystkich! Nawet nie pozwoliła spróbować tortu!

– Daj spokój… To tylko ciasto.

Tylko ciasto? Dla mnie to było coś więcej. To był symbol mojej walki o akceptację w tej rodzinie. O miejsce przy stole, o prawo do bycia sobą.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja mama.

– Jak było u Haliny?

Zawahałam się.

– Jak zwykle…

Mama westchnęła ciężko.

– Agatko, nie daj się zniszczyć tej kobiecie. Masz swoją wartość.

Ale czy naprawdę mam? Czy jestem coś warta, skoro nawet własny mąż nie potrafi stanąć po mojej stronie?

Następnego dnia w pracy koleżanka zauważyła moje czerwone oczy.

– Co się stało?

Opowiedziałam jej wszystko. Magda pokiwała głową ze współczuciem.

– Moja teściowa robi to samo… Wiesz co? Przestań się starać na siłę. Rób swoje dla tych, którzy to doceniają.

Ale ja nie umiem tak po prostu odpuścić. Chciałabym mieć rodzinę jak z reklamy: wspólne święta, śmiech przy stole, szacunek dla siebie nawzajem. Tymczasem czuję się jak intruz we własnym życiu.

Kilka dni później zadzwoniła babcia Zofia.

– Agatko…

Jej głos był słaby, ale czuły.

– Chciałam ci podziękować za tort. Poprosiłam Halinę o kawałek i był pyszny… Naprawdę pyszny. Nie przejmuj się nią. Jesteś dobrą dziewczyną.

Łzy popłynęły mi po policzkach. Może dla jednej osoby jestem wystarczająca?

Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– O czym?

– O twojej mamie i o tym, jak mnie traktuje. Nie chcę już udawać, że wszystko jest w porządku. Albo staniesz po mojej stronie i jasno jej powiesz, że ma mnie szanować… albo przestanę tam jeździć.

Paweł spuścił głowę.

– To moja matka…

– A ja jestem twoją żoną! Ile jeszcze mam znosić upokorzenia?

Cisza wisiała między nami jak ciężka zasłona. W końcu Paweł westchnął:

– Porozmawiam z nią… Ale proszę cię, nie rób awantury przy babci.

Nie wiem, co będzie dalej. Może Halina nigdy mnie nie zaakceptuje. Może Paweł nigdy nie nauczy się walczyć o mnie tak jak walczy o spokój świętego spokoju. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu deptać mojej godności.

Czy naprawdę trzeba wybierać między własnym szczęściem a rodziną męża? Czy można nauczyć się być szczęśliwym bez akceptacji tych, których najbardziej chcemy przekonać do siebie? Czekam na wasze historie…