Serce większe niż strach: Jak zostałam mamą szóstki dzieci w jedną noc
– Mamo, kto dzwoni o tej porze? – zapytała szeptem Zosia, przecierając zaspane oczy, gdy telefon zadzwonił o 2:17 w nocy. Wstałam z łóżka, czując jak serce wali mi w piersi. Przez chwilę zawahałam się, czy odebrać, ale coś w środku mówiło mi, że muszę.
– Halo? – mój głos był cichy i drżący.
– Pani Marto… – usłyszałam łamiący się głos pani Haliny z sąsiedztwa. – To… to Ivan. On… on odszedł. Zostały dzieci…
W tej jednej chwili świat przestał istnieć. Ivan był moim sąsiadem od lat. Samotny ojciec dwójki dzieci – Julki i Michała. Walczył z rakiem, ale zawsze powtarzał, że nie można się poddawać. A teraz…
Nie pamiętam, jak się ubrałam i wybiegłam z domu. Pamiętam tylko zimny wiatr na twarzy i światła karetek odbijające się w kałużach. Julka tuliła się do Michała na schodach klatki schodowej, oboje zapłakani, bezradni.
– Marta… – szepnęła Julka, gdy mnie zobaczyła. – Co teraz będzie?
Objęłam ich oboje. W tamtej chwili nie miałam odpowiedzi. Wiedziałam tylko jedno: nie zostawię ich samych.
Kiedy wróciliśmy do mojego mieszkania, moje dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Czwórka moich własnych pociech: Zosia, Antek, Lena i mały Staś. Wszyscy stłoczeni w kuchni, w piżamach, z kubkami kakao w dłoniach.
– Mamo, oni zostaną z nami? – zapytał Antek.
– Tak, kochanie. Na razie tak musi być – odpowiedziałam, choć sama nie wiedziałam, jak długo „na razie” potrwa.
Następne dni były jak sen na jawie. Urzędnicy z opieki społecznej pojawili się już rano. Pytali o wszystko: czy mam warunki, czy dam radę, czy chcę przejąć opiekę na stałe.
– Pani Marto, to ogromna odpowiedzialność – mówiła pani z MOPS-u, patrząc na mnie znad okularów. – Sześć dzieci to nie przelewki.
Wiedziałam o tym aż za dobrze. Mój mąż odszedł dwa lata temu. Zostałam sama z czwórką dzieci i kredytem na mieszkanie. Ledwo wiązałam koniec z końcem, pracując jako nauczycielka w podstawówce.
Ale kiedy patrzyłam na Julkę i Michała, wiedziałam, że nie mogę ich oddać do domu dziecka.
– Dam radę – powiedziałam cicho. – Muszę dać radę.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Dzieci kłóciły się o wszystko: kto pierwszy do łazienki, kto siedzi przy oknie przy stole, kto może oglądać bajki na starym laptopie.
– To niesprawiedliwe! – krzyczała Lena, gdy Julka dostała ostatni kawałek ciasta.
– To wy jesteście tu gośćmi! – odburknął Antek.
– Przestańcie! – wrzasnęłam pewnego wieczoru tak głośno, że sama się przestraszyłam własnego głosu.
Zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się bezsilna. Bałam się o przyszłość. Bałam się, że nie dam rady być matką dla szóstki dzieci.
Ale potem przyszły małe zwycięstwa. Julka zaczęła pomagać mi w kuchni. Michał nauczył Stasia grać w warcaby. Zosia podzieliła się swoimi kredkami z Leną.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem przy stole i zaczęliśmy rozmawiać o Ivanie.
– Tęsknię za tatą – powiedział cicho Michał.
– Ja też tęsknię za moim tatą – dodał Antek.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że jesteśmy jedną rodziną – nie idealną, nie bez problemów, ale razem.
Nie wszyscy byli zachwyceni moją decyzją. Moja mama zadzwoniła do mnie po tygodniu:
– Marta, zwariowałaś? Ty nawet sobie nie radzisz ze swoimi dziećmi! Jak chcesz utrzymać jeszcze dwójkę obcych?
– Oni nie są obcy – odpowiedziałam twardo. – Są naszymi sąsiadami. Potrzebują nas.
Mama rozłączyła się bez słowa.
W pracy też nie było łatwo. Dyrektorka szkoły patrzyła na mnie z politowaniem:
– Może powinna pani pomyśleć o urlopie? Albo o pomocy psychologa?
Ale ja wiedziałam jedno: nie mogę się poddać.
Z czasem nauczyliśmy się żyć razem. Były dni lepsze i gorsze. Były łzy i śmiech. Były wieczory przy wspólnym czytaniu książek i poranki pełne kłótni o skarpetki.
Najtrudniejsze były święta. Pierwsza Wigilia bez Ivana była pełna ciszy i łez. Ale potem Staś zaśpiewał kolędę tak fałszywie, że wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Dziś mija rok od tamtej nocy. Nie jestem już tą samą osobą co wtedy. Jestem silniejsza, choć czasem nadal się boję.
Czasem pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy naprawdę można mieć serce większe niż strach? A może to właśnie strach sprawia, że kochamy jeszcze mocniej?