„Weź to dziecko, mnie to nie obchodzi. Ale daj mi pieniądze” – Moja historia sprzedanej córki
– Weź to dziecko, mnie to nie obchodzi. Ale daj mi pieniądze.
Te słowa usłyszałam mając dziewięć lat. Stałam wtedy w kuchni, skulona przy drzwiach, z lalką przyciśniętą do piersi. Mama patrzyła na tatę z pogardą i wyciągniętą ręką. Tata milczał, a ja czułam, jak świat pęka na pół. To nie była kłótnia o drobiazgi – to był moment, w którym moje życie zostało sprzedane za kilka tysięcy złotych.
Nazywam się Zuzanna Kowalska. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem. Mama, Barbara, była nauczycielką matematyki, tata, Marek, prowadził warsztat samochodowy. Z pozoru zwyczajna rodzina – ale tylko z pozoru. W domu zawsze było zimno, nawet latem. Mama rzadko się uśmiechała. Tata wracał późno i często pachniał piwem. Ja byłam cicha, niewidzialna, próbowałam nie przeszkadzać.
Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Mama krzyczała na tatę o pieniądze na czynsz. Tata rzucił jej plik banknotów na stół i powiedział: – Masz, ale Zuzę zabieram do siebie. Ty i tak jej nie chcesz.
Mama spojrzała na mnie z takim chłodem, że do dziś czuję ten lodowaty wzrok na karku. – Weź ją. Mnie to nie obchodzi. Ale daj mi pieniądze.
Nie płakałam wtedy. Stałam nieruchomo, jakby ktoś wyciągnął ze mnie duszę. Tata zabrał mnie do swojego mieszkania nad warsztatem. Było tam głośno, pachniało smarem i starym tytoniem. Przez pierwsze tygodnie nie rozmawialiśmy prawie wcale. Tata był zajęty pracą, a ja siedziałam w kącie z książką albo patrzyłam przez okno na przejeżdżające samochody.
W szkole dzieci szeptały za moimi plecami:
– Słyszałaś? Jej matka ją sprzedała.
– Podobno za dwa tysiące.
Nauczycielka próbowała mnie pocieszać:
– Zuzanno, czasem dorośli podejmują trudne decyzje…
Ale ja wiedziałam swoje – byłam niechciana. Przedmiotem wymiany za pieniądze.
Najgorsze były święta. Wszyscy mówili o rodzinie, miłości i przebaczeniu. Ja siedziałam przy stole z tatą i jego kolegami z warsztatu. Mama nie dzwoniła, nie pisała. Czasem widziałam ją na ulicy – odwracała wzrok.
Z czasem nauczyłam się nie płakać. Zbudowałam wokół siebie mur. W szkole byłam najlepsza z matematyki – chciałam udowodnić mamie, że jestem coś warta. Ale ona nigdy nie przyszła na wywiadówkę.
Kiedy miałam szesnaście lat, tata zachorował na serce. Musiałam przejąć część obowiązków w warsztacie. Klienci patrzyli na mnie z politowaniem:
– To ta dziewczyna od Kowalskiego…
Wieczorami siadałam w swoim pokoju i pisałam listy do mamy. Nigdy ich nie wysłałam. Pisałam: „Mamo, dlaczego? Czy naprawdę mnie nie chciałaś? Czy pieniądze były ważniejsze?”
Pewnego dnia spotkałam ją przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z nowym partnerem, śmiała się głośno. Zobaczyła mnie i zamarła.
– Zuza…
– Dzień dobry – odpowiedziałam cicho.
Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby próbowała sobie przypomnieć kim jestem.
– Jak tam u ojca? – zapytała chłodno.
– W porządku – skłamałam.
Odwróciła się i wyszła bez słowa.
Po śmierci taty zostałam sama. Miałam wtedy osiemnaście lat i cały świat przeciwko sobie. Próbowałam odnaleźć się w rzeczywistości bez rodziny, bez wsparcia. Pracowałam w sklepie spożywczym, wieczorami uczyłam się do matury.
Czasem nachodziły mnie myśli: może gdybym była inna – ładniejsza, mądrzejsza – mama by mnie pokochała? Może gdyby tata miał więcej pieniędzy, nie musiałby mnie „kupować”? Ale to były tylko iluzje.
Po latach dowiedziałam się od sąsiadki, że mama wyjechała do Niemiec z nowym mężem. Nigdy więcej się ze mną nie skontaktowała.
Dziś mam trzydzieści dwa lata i własną córkę – Hanię. Każdego dnia patrzę na nią i obiecuję sobie: nigdy nie pozwolę jej poczuć się niechcianą. Czasem jednak budzę się w nocy zlana potem i słyszę w głowie głos mamy: „Weź to dziecko…”.
Czy można naprawdę wybaczyć matce coś takiego? Czy miłość rodzica powinna mieć swoją cenę? Może to ja jestem winna temu wszystkiemu? Czekam na wasze historie – może ktoś z was zna odpowiedź.