Krzyk Zosi: Jak głos córki uratował mnie przed katastrofą – historia samotnej matki z Warszawy

– Mamo, nie rób tego! – krzyk Zosi przeszył ciszę kuchni, gdy trzymałam telefon w dłoni, gotowa zatwierdzić przelew na 180 tysięcy złotych. Jej głos był inny niż zwykle – drżał, jakby czuła coś, czego ja nie chciałam dopuścić do siebie. Spojrzałam na nią zaskoczona, a ona stała w progu, z oczami pełnymi łez i strachu.

– Zosiu, przecież to nasza szansa. W końcu będziemy mieć własny kąt – próbowałam mówić spokojnie, choć sama czułam niepokój. Ostatnie miesiące były dla nas jak walka o przetrwanie. Po rozwodzie z Pawłem zostałam sama z dzieckiem i kredytem na karku. Wynajmowane mieszkanie na Bródnie cuchnęło wilgocią, a sąsiad zza ściany wiecznie się awanturował. Każda złotówka była na wagę złota.

Ale to ogłoszenie na OLX wyglądało tak wiarygodnie. Pani Barbara, starsza kobieta z ciepłym głosem, zapewniała mnie przez telefon, że mieszkanie jest gotowe do odbioru, tylko trzeba szybko wpłacić zadatek, bo „już inni się interesują”. Wysłała mi zdjęcia – jasna kuchnia, balkon z widokiem na drzewa, nawet pokój dla Zosi. Wszystko wydawało się idealne.

– Mamo, ona kłamie! – Zosia podbiegła do mnie i chwyciła mnie za rękę. – Widziałam jej oczy na zdjęciu! Są takie zimne…

Przez chwilę chciałam się roześmiać – przecież dzieci mają bujną wyobraźnię. Ale coś w jej głosie sprawiło, że zawahałam się. Przypomniałam sobie, jak kilka dni temu pani Barbara nie chciała się spotkać osobiście, tłumacząc się chorobą. „Proszę zaufać, wszystko załatwimy przez notariusza” – mówiła.

Zosia zaczęła płakać. – Nie chcę tam mieszkać! Coś jest nie tak…

Usiadłam obok niej na podłodze. Przytuliłam ją mocno. – Skąd to wiesz? – zapytałam cicho.

– Bo jak patrzyłaś na te zdjęcia, byłaś smutna. A potem rozmawiałaś z ciocią Anią i mówiłaś, że boisz się tej kobiety…

Zatkało mnie. Rzeczywiście, kilka dni wcześniej wyznałam Ani przez telefon, że coś mi nie gra w tej całej transakcji. Ale potem sama siebie przekonałam, że przesadzam.

Wstałam i zaczęłam gorączkowo przeglądać wiadomości od pani Barbary. Zauważyłam literówki w mailach, dziwne sformułowania. Wpisałam adres mieszkania w Google – wyskoczyło ogłoszenie sprzed dwóch lat z innymi danymi kontaktowymi. Serce zaczęło mi walić.

Wybrałam numer do Barbary jeszcze raz.

– Dzień dobry, tu Anna Nowak…

– Tak? Czy już pani przelała pieniądze? – po drugiej stronie usłyszałam lekko zirytowany głos.

– Chciałabym zobaczyć mieszkanie dziś wieczorem z córką.

– Niestety nie mogę… jestem w szpitalu…

– To może ktoś z rodziny? Albo agent?

– Proszę pani, jeśli nie jest pani zdecydowana…

Rozłączyła się. Poczułam zimny pot na plecach.

Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Miałaś rację – wyszeptałam i przytuliłam ją mocno.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Czułam się upokorzona i wściekła na siebie. Jak mogłam być tak naiwna? Przecież zawsze byłam ostrożna! Ale zmęczenie i desperacja zrobiły swoje. Chciałam tylko zapewnić Zosi normalny dom.

Opowiedziałam o wszystkim Ani. – Dobrze, że Zosia cię powstrzymała – powiedziała z ulgą. – Wiesz, dzieci czasem widzą więcej niż my.

Ale nie wszyscy byli wyrozumiali. Mama zadzwoniła i zaczęła krzyczeć:

– Jak mogłaś być tak lekkomyślna?! Przecież ostrzegałam cię przed internetowymi oszustami! Myślisz tylko o sobie!

– Nieprawda! Robię to dla Zosi! – wybuchłam płaczem.

Przez kilka dni nie rozmawiałyśmy. Czułam się samotna jak nigdy dotąd.

W pracy też było ciężko. Szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie, bo byłam rozkojarzona i popełniałam błędy w raportach. Koleżanka z biura rzuciła kąśliwie:

– Może powinnaś mniej marzyć o własnym M i bardziej skupić się na pracy?

Wróciłam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Zosia przytuliła mnie mocno.

– Mamo, ja chcę tylko być z tobą. Nieważne gdzie mieszkamy.

Te słowa przebiły się przez mój smutek jak promień słońca przez chmury.

Po tygodniu zadzwonił do mnie policjant z komisariatu na Targówku. Okazało się, że zgłoszenie o podobnym oszustwie wpłynęło już wcześniej i szukają tej kobiety od miesięcy.

– Miała pani szczęście – powiedział cicho funkcjonariusz. – Większość ludzi traci wszystko.

Patrzyłam na Zosię i czułam wdzięczność pomieszaną z poczuciem winy. Przez chwilę chciałam być silna za wszelką cenę, a prawie straciłam wszystko przez własną desperację.

Minęły dwa miesiące. Nadal wynajmujemy nasze małe mieszkanie na Bródnie. Wilgoć już tak nie przeszkadza – kupiłyśmy nowy dywanik i zasłony w kolorowe kwiaty. Czasem śmiejemy się razem przy herbacie i wspominamy „naszą przygodę” z panią Barbarą.

Ale wiem jedno: już nigdy nie zignoruję głosu mojej córki ani własnych obaw.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze matek dałoby się nabrać na piękne zdjęcia i obietnice? Czy naprawdę musimy upaść tak nisko, żeby nauczyć się ufać sobie nawzajem?

A może to właśnie dzieci są naszymi najlepszymi przewodnikami w świecie pełnym iluzji?